Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Godzilla II: Król potworów” w kinach: Gigantyczne nudziarstwo

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Warner Bros. Entertainment
Mówi się czasem z żalem: taki duży, a taki głupi. Od filmu o gigantycznym jaszczurze nikt intelektualnych rozważań, rzecz jasna, nie oczekuje. Ale bez przesady!

Budzimy Godzillę co jakiś czas, a on z zadziwiającą cierpliwością to znosi, nawet, gdy nie bardzo wiemy, po co zakłócamy mu odpoczynek od ekranu. Gdy Godzilla pojawiał się w kinie po raz pierwszy, w 1954 roku w Japonii, był jakąś odpowiedzią na ówczesne niepokoje, związane głównie z rozbudowywaniem arsenału broni jądrowej. Obawiano się powtórki z Hiroszimy i Nagasaki, która skończyłaby się globalną wojną atomową. Godzilla (i jego moce) był konsekwencją nuklearnych testów, potworem, którego zrodziła ludzkość, a później jej obrońcą przed kolejnymi monstrami gotowymi wdeptać nasz gatunek w powierzchnię Ziemi. Godzilla się zmieniał, osiągnął prawdziwie gigantyczne rozmiary, gdy wzięli go w swoje ręce Amerykanie. Lęki człowieka także się przekształciły - co nie oznacza, że są łagodniejszego formatu lub że jest ich mniej. Godzilla jednak pełni już rolę tylko rozrywki, popisu technicznych możliwości współczesnego kina. I właściwie ludzie przestają mu być potrzebni - ich obecność na ekranie staje się bowiem tą zdecydowanie nudniejszą częścią filmu. Być może w kolejnych przedsięwzięciach przestaną w końcu pałętać się pomiędzy kadrami. Wystarczą walki potworów. W przyszłym roku Godzilla ma w planach okładać się z King Kongiem. Pozostaje sfilmować kilka rund - po co sobie zawracać głowę scenariuszem.

Scenariusz nie był też specjalnie potrzebny autorom „Godzilli II: Króla potworów”. Realizatorzy niby próbują się odwołać do współczesnych emocji związanych z ekologią i pragnieniami przywrócenia równowagi na świecie, strachu, że za chwilę bezduszna eksploatacja naszej planety doprowadzi do unicestwienia życia. Sięgają po ekoterrorystów, próbują nawet stawiać ważne pytania, przy okazji roztrząsają rodzinne rozterki głównych bohaterów - ba, mamy nawet porwanie. Lecz skala bzdur, nonsensownych motywacji (np. obrońcy przyrody budzą Tytanów, by dać klapsa ludzkości za niszczenie środowiska), porażających dziur w logice, które w filmie pomieścili, przekracza gabaryty biednego giganta z ogonem. Musi się on więc sporo napracować, by efektownymi walkami zadowolić widza wymęczonego sekwencjami bez potworów.

„Godzillę” Garetha Edwardsa z 2014 roku krytykowano między innymi za zbyt długi wstęp, a zbyt krótką możliwość podziwiania tytułowego bohatera - ledwie 12 minut. Z tego faktu ekipa Michaela Dougherty’ego wyciągnęła wnioski i porzucając ideę rozpisania rozsądnych wątków pomiędzy spotkaniami potworów, filmowcy skoncentrowali się na jak najobfitszym wypełnieniu ekranu rozmaitymi kaiju. Monstra wyłażą spod ziemi: Godzilla, Mothra, Rodan, Gidorah i kto tam jeszcze dał się obudzić stają do walki o dominację, przypominając, że to oni byli władcami trzeciej planety od Słońca przed ludźmi. Ryków, kłapnięć paszczą, płomieni, promieni, totalnej demolki jest zatem co niemiara i trzeba przyznać, że specjaliści od efektów zrobili wiele, by fani tym razem nie narzekali. Potwory są imponujące, walki w różnych konfiguracjach oraz sceneriach (od lodów Arktyki po obracaną w gruzy metropolię) - widowiskowe. W dodatku okazują się ciekawszymi bohaterami niż pozbawieni wyrazu ludzie. I tak jednak z licznie prezentowanych starć niewiele w sumie wynika i szybko ekranowa walka okazuje się sztuką dla sztuki; trudno się nią emocjonować dłużej niż konsumpcją solonego orzeszka.

Zasugerowani zapewne filmowym gatunkiem, do którego zostali zaproszeni, artyści wcielający się w poszczególne postaci wybrali potworne aktorstwo - jak by rywalizowali o to, kto będzie bardziej sztywny, pretensjonalny i nadęty. Oczywiście, pamiętajmy, że nie dostali scenariusza, poza paroma bombastycznymi dialogami, ale nawet nie starali się ukryć, iż kompletnie nie wierzą w to, co robią na planie. Męczą siebie i nas Millie Bobby Brown, Charles Dance, Vera Farmiga, jeden Kyle Chandler sprawia wrażenie, że skoro już wpadł do pracy, to spróbuje coś zagrać. I przynajmniej osiągnął to, że z jego bohaterem można się utożsamić.

Widzowi pozostaje kibicować Godzilli. Michael Dougherty wielokrotnie zapewniał, że darzy gada czystą miłością i to akurat widać. Godzilla pokazuje swoje różne oblicza, potrafi a to się przymilić, a to wykazać się czymś w rodzaju poczucia humoru, a to skarcić maciupkich mieszkańców Ziemi, za to, że chcą zastępować bogów. Jest jak starszy i większy brat, który w razie czego spuści łomot chcącym nam dokuczać. Król-łata? To panowanie, które się tylko ogląda. Pozostał żywioł bez napięcia.

No to teraz przed Godzillą sparing z wielkim małpiszonem (chyba do tego spotkania jeszcze podrośnie) z Wyspy Czaszki. Oby twórcy finalizując ten projekt skorzystali z tego, co się zwykle nosi w czaszce za życia...

Godzilla II: Król potworów USA sci-fi, reż. Michael Dougherty, wyst. Kyle Chandler, Vera Farmiga, Ken Watanabe

★★☆☆☆☆

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki