Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Makowski: Zakaz maskowania? Bardziej przydałaby się edukacja

Marcin Darda
Grzegorz Makowski
Grzegorz Makowski Marcin Obara
Z dr. Grzegorzem Makowskim, dyrektorem programu Odpowiedzialne Państwo w Fundacji Batorego, rozmawia Marcin Darda

Po brutalnych incydentach 11 listopada prezydent Bronisław Komorowski wraca do pomysłu zaostrzenia ustawy o zgromadzeniach publicznych, a to mogłoby oznaczać zakaz maskowania twarzy podczas manifestacji. Co Pan na to?
Nie zmieniłem swojego zdania od czasu poprzedniej propozycji pana prezydenta i uważam, że to próba leczenia objawów, a nie przyczyn. W postaci, w jakiej prezydent zaproponował je przed rokiem, te przepisy byłyby szkodliwe, bo zostawiałyby pole do nadużyć, czyli zakazywania zgromadzeń w sytuacji, kiedy zagrożenia by nie było, a byłby ten czy inny powód polityczny. Politycy PO i sam prezydent są raczej tolerancyjni. Nie rażą ich poprzebierani uczestnicy Parady Miłości, często z zamaskowanymi twarzami, choć nie kominiarkami, tylko na przykład kapeluszami, makijażem, maskami, itp. Ale mniej tolerancyjni politycy czy prezydenci miast mogliby już nadużyć takich przepisów - nie wydać zgody lub rozwiązać zgromadzenie nie ze względu bezpieczeństwa, ale dlatego, że mają takie widzimisię, czy przekonania religijne. W tym projekcie zaproponowano bardzo ogólny zakaz ubierania się w sposób "utrudniający identyfikację", co może oznaczać cokolwiek i w dużym stopniu zależy od uznaniowości urzędników czy funkcjonariuszy. Nie wymieniono enumeratywnie, czego na sobie nie można mieć (jeśli to w ogóle możliwe). Lech Kaczyński, który w 2004 roku był prezydentem Warszawy, nie dopuścił do Parady Równości. A nie miał do dyspozycji takich przepisów, jakie dziś postuluje prezydent Komorowski. Jeśli teraz dojdzie kolejna furtka dla decyzji ograniczających wolność zgromadzeń, będzie to szkodliwe dla demokracji. To zła droga.

To w którym kierunku należałoby pójść, by bez uszczerbku dla demokracji ograniczyć takie sytuacje, jakie oglądaliśmy w poniedziałek?
To jest naprawdę głębszy problem. U jego podstaw leży brak edukacji obywatelskiej w domach i szkołach. Te zaniedbania idą już w dziesięciolecia. Blisko 25 lat żyjemy w demokracji. Jestem w stanie wybaczyć decydentom, że przez pierwszą dekadę nie można było edukacji obywatelskiej jakoś ugruntować w szkołach - były może inne priorytety, itd. Ale kolejne dziesięciolecie zostało już zupełnie zmarnowane, a z nim duża część pokolenia młodych Polaków. Słuchając dziś niektórych studentów jestem przerażony tym, co oni mówią na temat praw obywatelskich. Ich wiedza na temat życia i instytucji publicznych jest dramatycznie niska. Żeby tego typu burd nie było, albo żeby choć je ograniczyć, trzeba zacząć od szkoły. Tym bardziej, jeśli odpowiednich wzorców nie kształtuje się w rodzinach. Bo jeśli nie da się tego zrobić w rodzinie, to szkoła powinna to skorygować. A szkoła dziś tego nie robi - nie wychowuje obywateli. Drugi problem to politycy. PiS od lat świadomie używa nacjonalistycznej retoryki. Politycy tej partii publicznie legitymizowali kiboli i zadymiarzy. I w ten sposób wzmacniali te ruchy. Zanim PiS nie doszło do władzy, nie było przecież takich burd z okazji Święta Niepodległości. To jest również konsekwencja rządów tej partii i retoryki, jaką ona uprawia będąc w opozycji. To oni przyczynili się do sformowania tej toksycznej zbitki - kibic-patriota-katolik. I to się dziś wylewa na ulice. Choć podkreślę jeszcze raz - główny problem jest ponadpartyjny i leży w braku właściwej edukacji obywatelskiej, która kształtowałaby też prawdziwe postawy patriotyczne, a nie chory nacjonalizm.

Znów wraca pomysł delegalizacji Obozu Radykalno-Narodowego i Młodzieży Wszechpolskiej. Pomysł uzasadniony?
Według mnie to kompletna bzdura. Niemcy mają bogate doświadczenia i tradycje w delegalizowaniu ruchów nazistowskich, jednak zaczęto tam sobie zdawać sprawę z tego, że to nonsens. Natychmiast po delegalizacji rejestrują się nowe organizacje, tylko trochę różniące się od poprzednich. Można zatem to zrobić tylko po to, by coś zamanifestować lub w bardzo ekstremalnych sytuacjach, ale to nie rozwiąże problemów.

W Polsce mogłoby to spowodować wzrost zainteresowania obiema organizacjami?
Byłoby takie ryzyko, bo delegalizując, można niechcący wykreować ofiarę, a z drugiej strony można przecież wyhodować sobie jakieś podziemne organizacje, których nie sposób będzie kontrolować. Gdy one legalnie istnieją, to wystaje jakiś czubek tej góry w postaci zarejestrowanej organizacji, zatem zastanowiłbym się z dziesięć razy, zanim podjąłbym decyzję o delegalizacji, choćbym brzydził się jej z całej siły.

Rozmawiał Marcin Darda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki