Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszykówka była przeznaczeniem trenera Henryka Langierowicza

Marek Kondraciuk
Henryk Langierowicz lubił tę karykaturę przy swoich felietonach
Henryk Langierowicz lubił tę karykaturę przy swoich felietonach DziennikŁódzki/archiwum
Odszedł nagle, jakby opuszczał nas tylnymi drzwiami, "po angielsku". Śmierć Henryka Langierowicza nie miała logiki. Chorował, ale zmarł wskutek prozaicznego - zdawać się mogło - upadku, który spowodował uraz i nieodwracalne komplikacje.

- Dziś już zdrowie nie to, a więc zwolniłem tempo - mówił mi rok temu, kiedy rozmawialiśmy z okazji Jego 80 rocznicy urodzin. - Robię jednak kroniki, rok po roku, dobieram zdjęcia spośród kilku tysięcy i wciąż śledzę wszystko, co się dzieje w koszykówce.

Henryk Langierowicz przeszedł na tamtą stronę świeżym jeszcze śladem Andrzeja Nowakowskiego, który zmarł 5 sierpnia 2012. Przyjaźnili się, razem prowadzili reprezentację spartakiadową w 1977 roku w Łodzi, zdobywając z nią złoty medal. Spartakiada Młodzieży to była pierwsza impreza, którą jako początkujący dziennikarz opisywałem na łamach gazety. Poznaliśmy się właśnie wtedy.

Do ekstraklasy z samymi wychowankami w składzie

Spośród wybitnych polskich trenerów koszykówki był chyba najskromniejszy, choć dorobkiem mało kto może mu dorównać. Cztery tytuły mistrzowskie z Włókniarzem Pabianice (1989, 1990, 1991, 1992), jeden z ŁKS (1986), trzy srebrne medale i 2 brązowe, siedem z rzędu występów pabianiczanek w finałach, złote medale z młodziczkami, kadetkami i juniorkami - to efektowna wizytówka.

- Najwięcej satysfakcji daje mi to, że zdobyliśmy złoto we wszystkich czterech kategoriach wiekowych, a do ekstraklasy awansowaliśmy mając w składzie same wychowanki - mówił po latach Henryk Langierowicz. - To jedyny taki przypadek w historii polskiej koszykówki.

Historyczny dla Pabianic awans do ekstraklasy wywalczyły w 1973 roku pod wodzą Henryka Langierowicza: Mirosława Bal, Jolata Bieniek, Teresa Cichulska, Krystyna Grajda, Ewa Kawalec, Elżbieta Kluch, Bożena Kmieć, Danuta Koralewska, Zofia Kozłowska, Elżbieta Kucharska, Beata Malinowska, Mariola Manias, Urszula Michalska, Danuta Ograbek, Maria Rudnicka i Barbara Wiśniewska.

Z wyjątkiem zgierzanki Wiśniewskiej i trenera z... Łodzi reszta drużyny pochodziła z Pabianic. Trener przez lata utrzymywał serdeczne kontakty ze swoimi podopiecznymi. Tradycją stały się spotkania włókniarskich pokoleń. Henryk Langierowicz opowiadał o nich z nieukrywaną radością. Wzruszał się pokazując zdjęcia koszykarek z lat sześćdziesiątych, w gustownych koszulkach w grochy, które... same sobie uszyły.

Trener Henryk Langierowicz potrafił wytworzyć w Pabianicach modę na koszykówkę. Wśród pań po sześćdziesiątce i młodszych trudno byłoby dziś znaleźć w mieście taką, która nie zetknęłaby się z basketem. Cierpiał widząc, że w ostatnich latach miasto ma coraz większe kłopoty z pielęgnowaniem koszykarskich tradycji.

Dociekałem kiedyś jak to się stało, że mężczyzna o nie koszykarskim wzroście związał swoje życie właśnie z koszykówką i był zawodnikiem w łódzkich klubach Zrywie Związkowcu, Ogniwie, Budowlanych oraz Śląsku i w Kutnowiance. - W tamtych czasach nie trzeba było być wielkoludem, żeby grać w koszykówkę - odparł Henryk Langierowicz. - Środkowi mieli wówczas po sto osiemdziesiąt kilka centymetrów. Dwumetrowców w powojennym pokoleniu nie było.

Nic tylko przelać słowa na papier

Henryk Langierowicz potrafił wytworzyć szczególne relacje z dziennikarzami. Przeprowadziłem z nim wiele wywiadów, przegadaliśmy o koszykówce wiele godzin i nigdy nie usłyszałem banałów, jakimi dziś często karmią media jego młodsi o kilkadziesiąt lat następcy.

Każda wypowiedź to było - jak mawia się w naszym żargonie - "samo mięso", nic tylko przelać słowa na papier.
Perfekcjonista. Do rozmowy o koszykówce zawsze był przygotowany. Trudno się było oprzeć wrażeniu, że wie o niej wszystko. Każdą tezę potrafił podeprzeć statystyką, przypomnieniem jakiejś wymownej zbitki faktów. Z łatwością przywoływał z pamięci nazwiska wielkich koszykarek i tych z drugiego planu.

Nie lubił mówić ogólnikami. Unikał wyświechtanych opinii nawet, jeśli miały w medialnym obiegu status "powszechnie obowiązujących". Na każdy koszykarski temat miał własne, przemyślane, obudowane argumentami zdanie, ale nigdy nie starał się narzucić go rozmówcy. Sprawiał wrażenie zamkniętego, ale jeśli rozmowa schodziła na koszykówkę chętnie otwierał zasób swojej ogromnej wiedzy.

Szczególnie miło wspominam nasze wspólne wyjazdy na mecze do Poznania i Katowic podczas pamiętnych mistrzostw Europy, na których Polki zdobyły złote medale. Podróż mijała szybko i zawsze brakowało czasu na dokończenie jakiegoś wątku.

Boso z Kozin na stadion ŁKS przy al. Unii

Rozmowa z Henrykiem Langierowiczem o koszykówce to była przyjemność. W latach 1999-2000 pracowaliśmy obaj wraz z Włodzimierzem Narczyńskim oraz Januszem Jędruchem nad monografią łódzkiej koszykówki z okazji 75-lecia. Najbardziej lubiłem, kiedy w wolnych chwilach Henryk Langierowicz dał się namówić na wspomnienia początków swojej przygody ze sportem.

- Wychowałem się na Kozinach, a na podwórku przy ulicy Górnej 27 było siedemnaścioro dzieci - opowiadał. - Godzinami mogliśmy grać w piłkę - jak była - a jak nie to wymyślaliśmy rozmaite formy rywalizacji. Wzorem brata od najmłodszych lat kibicowałem ŁKS. Pamiętam jak podczas okupacji boso biegałem z Kozin na stadion przy alei Unii aby tylko tam trochę pobyć, popatrzeć na sportowców.

Wyróżnieniem było, jeśli lekkoatleci pozwolili przynieść dysk lub kulę, albo pomóc przy ustawianiu płotków. Henryk Langierowicz wspominał, jak towarzyszył podczas treningów legendarnej Jadwidze Głażewskiej, najwszechstronniejszej łódzkiej sportsmence. "Żelazna Jadzia" była niezrównaną lekkoatletką, łyżwiarką, koszykarką, siatkarką, grała w hazenę, a nawet w badmintona. - Pani Jadzia lubiła też kopać piłkę, choć kobiety jeszcze wtedy na ogół stroniły od futbolu - opowiadał Henryk Langierowicz. - Czasem jednak, jak chciała sobie postrzelać, to stawiała mnie na bramce. Nie zapomnę siły jej uderzeń, kiedy udawało mi się zatrzymać piłkę.

Ławka na ławkę, to były koszykarskie mecze!

Z koszykówką Henryk Langierowicz zetknął się w XV Gimnazjum, najbardziej koszykarskiej szkole w Łodzi. Wśród jego szkolnych kolegów byli znani później koszykarze m.in. Włodzimierz Bednarowicz, Ryszard Brejtkopf, Zdzisław Kwapisz, Stanisław Szletyński. - Rywalizowaliśmy na okrągło, kiedy tylko się dało, klasa na klasę, a nawet dwójkami, ławka na ławkę - wspominał Henryk Langierowicz. - W szkole była taka tradycja, że chłopcy ze starszych klas uczyli grać w koszykówkę młodszych. Ja też w ostatnich dwóch latach nauki prowadziłem grupy młodszych uczniów i podobało mi się to.

Niedoszły inżynier albo prawnik

Droga Henryka Langierowicza nie wiodła jednak wprost ze szkoły średniej do sportu. Po maturze zaczął studia na Politechnice Łódzkiej, ale szybko zorientował się, że to nie to. Zdał więc na Uniwersytet, na prawo, ale Temida też go nie zdołała oczarować. Trzeba więc było "iść w kamasze". Po wojsku uległ namowie kolegi, znanego później dziennikarza Andrzeja "Kłaka" Cierpikowskiego i zaczął studia w warszawskiej AWF.

- Tak sobie myślę, że sport był chyba moim przeznaczeniem - wyznał kiedyś Henryk Langierowicz. - Najlepsze, co mnie w życiu spotkało obok małżeństwa, to praca w sporcie. Pracowałem w Wojewódzkim Komitecie Kultury Fizycznej i z przyjemnością chodziłem do pracy, bo spotykałem wokół wielu wspaniałych ludzi sportu. Robiłem to, co było moją pasją i jeszcze dostawałem za to pieniądze.

Łodzianin z Kozin trafił do Pabianic dość przypadkowo. Sekcje koszykówki chciały mieć Zgierz i Pabianice. Jerzy Hawrot ze Szkolnego Związku Sportowego, kolega Henryka Langierowicza z boiska, spytał go kiedyś, czy chciałby tam pracować. Langierowicz wybrał Pabianice.

- Byli tam Jerzy Sroka, Julia Parzonka i Anna Wódka, teściowa Przemka Bajera - wspominał po latach Henryk Langierowicz. - Dogadywaliśmy się.

Szczęście do kobiet

Początkowo nic nie wskazywało na to, że Henryk Langierowicz będzie pracować tylko z koszykarkami. Szkolił bowiem zarówno dziewczęta, jak i chłopców, wśród których był rosły, silny chłopak, a nazywał się Paweł Janas, późniejszy piłkarz i selekcjoner reprezentacji.

- Miałem w życiu szczęście do kobiet - opowiadał Henryk Langierowicz, kiedy rozmawialiśmy rok temu. - Babcia, mama, żona, koleżanki z pracy to były mądre, dobre kobiety. I urodziwe! To chyba zadecydowało, że zająłem się koszykarkami.

Wspominając początki pracy w Pabianicach znakomity trener odnalazł w pamięci zabawny epizod. - Trochę "pomogłem losowi" i wyszło, że ja będę prowadzić sekcję żeńską, a męską zajmie się Kaczmarek - mówił Henryk Langierowicz. - Niektóre zawodniczki były w wieku mojej żony Marylki, z którą od 52 lat jesteśmy w dobrym i trwałym związku małżeńskim. Zataiłem to wówczas przed nią, żeby nie wzbudzać zazdrości, ale wydało się. W jej ręce trafiła jakaś lista i kiedyś spytała: jak ci twoi zawodnicy się nazywają, Dorota, Danka, Basia... Śmiechu było co niemiara! Kiedyś zabrałem żonę na zgrupowanie i przekonała się, że trenowanie drużyny to bardzo ciężka praca, a nie flirty i uśmieszki - dodał wówczas Henryk Langierowicz.

Dwie wielkie osobowości

Dojazdy do Pabianic były uciążliwe, a do hali ŁKS Henryk Langierowicz miał zaledwie kilkaset metrów. Opuścił więc Włókniarza przenosząc się na al. Unii. Wytrwał 2 lata, zdobywając brąz i złoto. Odchodził w gorącej atmosferze. Mówiono o konflikcie z legendą koszykówki, trenerem, a wówczas już sternikiem sekcji koszykarek Józefem Żylińskim.

- Mówienie o konflikcie było grubą przesadą - wspominał po latach 93-letni dziś Józef Żyliński. - Przecież to ja namówiłem Henia, żeby do nas przyszedł. Chciałem z nim współpracować i on chciał ze mną. Nie mogliśmy się jednak dogadać, bo każdy z nas miał inną filozofię pracy z drużyną. Odmiennymi sposobami docieraliśmy do zawodniczek - dodał "Ziuna".

Henryk Langierowicz też mówił zawsze o Józefie Żylińskim z uznaniem. Podziwiał talent, pracowitość i wszechstronność "Ziuny". Najwidoczniej więc spotkanie dwóch wielkich osobowości - łagodnego Langierowicza i krewkiego Żylińskiego - zaiskrzyło.

Złota drużyna

Henryk Langierowicz wrócił do Pabianic. Praca z młodzieżą zaczęła przynosić znakomite wyniki. Kiedy we Włókniarzu pojawili się rzutcy działacze z Bogusławem Trębskim, Mirosławem Nowakiem, Włodzimierzem Grzelakiem, Kazimierzem Cieślą i Jerzym Błochowiakiem narodziła się złota drużyna o której głośno było w Polsce. Jej indywidualnościami były: Jadwiga Sidoruk, Małgorzata Gliszczyńska, Małgorzata Urbankowska, Marzena Seroka, Wiesława Piotrkiewicz, a wchodziła do zespołu młodzież: Elżbieta Nowak, Marzena Jarzyna, Renata Szczygieł, Beata Wróbel, Małgorzata Błoch, Marzena Laskowska.

W "Dzienniku Łódzkim"
Po zejściu z trenerskiej ławki Henryk Langierowicz ujawnił talent dziennikarski. Świetny język, poparty wiedzą, zaowocował opublikowaniem 180 felietonów w "Dzienniku Łódzkim" i wielu mistrzowskich komentarzy w "Sporcie" oraz magazynach "Basket", "Za Trzy" i "FIBA Basket". - Na łamy "Dziennika Łódzkiego" trafiłem za namową redaktora Wiesława Wróbla - wspominał przed rokiem Henryk Langierowicz. - Miałem wiele zadowolenia z pisania, podobało mi się to, lubiłem też sympatyczną karykaturę, którą były opatrywane teksty.

Henryk Langierowicz już nie dokończy swoich kronik. Już nie podzieli się swoimi refleksjami. Nie wzbogaci czytelników o złote okruchy swojej wiedzy. Zmarł 13 stycznia. W pamięci koszykarskiej braci pozostanie na zawsze, bo w koszykówce zostawił swój trwały ślad.

Żegnaj, Panie Heniu...

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki