Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Liberadzki: Fotoradary są odbierane jak ambony dla myśliwych

Piotr Brzózka
Bogusław Liberadzki
Bogusław Liberadzki archiwum
Zamiast martwić się o gospodarkę, rząd chce zrealizować cele budżetowe za pomocą mandatów. Minister finansów mówił wcześniej, że spodziewa się 1,5 mld zł dochodów z fotoradarów. To znaczy, że jak nie zapłacimy tych mandatów, to budżet się przewróci - mówi Bogusław Liberadzki, eurodeputowanym SLD i były minister transportu, w rozmowie z Piotrem Brzózką:

Rząd ogłasza program walki o bezpieczeństwo na drogach, ale program spotyka się z totalną krytyką Polaków. A to ze względu na jeden jego element - fotoradary. Tomasz Lis wzywa nawet do narodowej walki z fotoradarami.
Cała dyskusja poszła w złym kierunku. Stało się tak, bo rząd dał czytelne uzasadnienie, że w całej sprawie chodzi o zwiększenie wpływów budżetowych.

O półtora miliarda?
Tak. Na tej podstawie główny inspektor transportu drogowego dokonał przeliczenia, ile trzeba radarów postawić przy średniej liczbie zdjęć robionych na dobę i średniej kwocie mandatu 200 złotych. O tym wiemy już od 4-5 miesięcy, odkąd są prowadzone prace budżetowe. Minister transportu tydzień temu zaczął prezentować to wszystko jako program walki z wypadkami. Ale przestał być wiarygodny. Oczywiście, zachowanie ekstremalnie przeciwne - narodowa krucjata przeciw radarom - też nie jest rozważne. Po to są ograniczenia prędkości, żeby ich przestrzegać. Jest tylko pytanie, czy te ograniczenia są stawiane prawidłowo, czy są usprawiedliwione stanem drogi. Ludzie muszą rozumieć powód ograniczenia, żeby je zaakceptować. Niestety, w odbiorze społecznym ograniczenia są często nonsensowne, a radary są ustawiane na takiej zasadzie, jak ambony dla myśliwych. Odbiór tego jest taki: wrogie państwo chce ze swoich obywateli ściągnąć pieniądze. Zwłaszcza że za 200 dodatkowych złotych można uniknąć punktów karnych. To jest jednoznaczny nadfiskalizm. Więc wydaje się, że całą debatę o fotoradarach trzeba zacząć od nowa.

No właśnie. Dlaczego rozmawiamy o nadfiskalizmie, a nie bezpieczeństwie? Błąd leży w złej komunikacji rządu?
Rząd jest winien od początku. To rząd zainicjował akcję z fotoradarami, to rząd zaplanował dochody z nich w budżecie. Analizując budżet, można zauważyć, że w pozycji "kary" mamy łączny wzrost dochodów o 6 miliardów złotych. A budżet trzeba wykonać. Tymczasem w pozycji "dochody z VAT" jest spadek o 5 miliardów. Dochody z dywidendy - spadek o 3 miliardy. Zamiast martwić się o gospodarkę, rząd chce zrealizować cele budżetowe za pomocą mandatów. Rząd nie ma szans wygrać tej batalii, w opinii społecznej to sprawa podobna do ACTA. Oczywiście, poprawa bezpieczeństwa na drogach pozostaje kluczowa. Ale pamiętajmy, że można to zrobić budując lepsze drogi. Gdyby rząd powiedział, że 1,5 miliarda złotych z fotoradarów zainwestujemy w chodniki w małych miejscowościach, w przebudowę skrzyżowań w większych - to zyskałoby społeczną akceptację.

Myśli Pan, że naprawdę założenia budżetowe były pierwotne wobec planów poprawy bezpieczeństwa?
W listopadzie projekt budżetu przyszedł do Sejmu już z konkretnymi kwotami, a dopiero tydzień temu minister transportu powiedział, że chodzi o bezpieczeństwo. I minister finansów mówił niestety wcześniej, że spodziewa się 1,5 miliarda dochodów z fotoradarów. To znaczy, że jak nie zapłacimy tych mandatów, to budżet się przewróci.

Spójrzmy obiektywnie na fotoradary. One poprawiają bezpieczeństwo na drogach?
Tak, mądrze postawiony fotoradar poprawia bezpieczeństwo. Pod warunkiem, że obywatele wiedzą, że ograniczenie prędkości jest uzasadnione i wiedzą, że kara jest nieunikniona. Wtedy kierowcy zachowują się racjonalnie. Póki co, odbiór jest taki: zamiast dróg, montuje się fotoradary. Ludzie się pytają - i mają rację: jeżeli w każdej złotówce zapłaconej za paliwo, 65 groszy to podatek, jeżeli w każdym tysiącu złotych, wydanym na nowy samochód w salonie, jest 500 zł podatku, jeżeli przewoźnicy zawodowi płacą około 50 różnych danin, to gdzie jest granica przyzwoitości. Za co jeszcze rząd nas obciąży?

Nie przemawia do Pana argument, że nie przekraczając przepisów nie zapłacimy ani grosza ministrowi finansów? Ja sam nigdy nie płaciłem mandatu za prędkość.
Ja też nie. Ale muszę słuchać setek tysięcy Polaków. Ludzie tłumaczą, że każdemu może się zdarzyć. Mówią, że ja latam samolotem do pracy w Brukseli, a oni codziennie mijają radary.

W Polsce jest przyzwolenie dla zbyt szybkiej jazdy. Czy ta ryba nie psuje się od głowy? Proszę wspomnieć wyczyny drogowe choćby Pana kolegów z Europarlamentu.
Ryba się nie psuje od głowy, ona jest zepsuta. Jest kwestia skutecznej naprawy. Nie można stosować kuracji, która się nie przyjmie w społeczeństwie. Pacjentowi trzeba zapisać kurację do przyjęcia.

Czyli? My po prostu, jako naród, lubimy szybką jazdę.
Ale to już się zmienia. 10 lat temu przechodziliśmy takie stadium. Przesiadaliśmy się akurat z aut typu wschodnioeuropejskiego na stare, ale zachodnie wozy. Wpadliśmy wtedy w chorobę młodzieńczą, ale powoli z niej wychodzimy. Trzeba ten proces przyspieszać, ale nie wolno powodować sytuacji, gdy aplikowane lekarstwo jest w całości przez organizm odrzucane.

Rozmawiał Piotr Brzózka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki