Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź: ostry dyżur w "Koperniku"

Joanna Barczykowska
Dr Jacek Nowakowski konsultuje przypadek pacjentki, która przewróciła się w domu.
Dr Jacek Nowakowski konsultuje przypadek pacjentki, która przewróciła się w domu. Krzysztof Szymczak
Rowerzysta potrącony przez autobus do szpitala im. Kopernika przyleciał helikopterem. Na oddziale ratunkowym zaczęło się poruszenie, bo to pacjent z tzw. czerwoną kartką, czyli zagrożeniem życia i trzeba się nim szybko zająć. Objawy? Nieprzytomny, rozległe urazy, wymaga wspomagania oddychania.

- W takich przypadkach lekarze rzucają się na pacjenta. Musimy się nim zająć od razu - mówi dr Dariusz Timler, dyrektor ds. lecznictwa w szpitalu im. Kopernika.
Bo ostry dyżur rządzi się swoimi prawami, a pacjenci na samym wstępie dzieleni są na trzy grupy.

- Mamy segregację pacjentów, trochę jak na wojnie. Czerwoni mają pierwszeństwo, bo ich życie jest zagrożone, żółci są stabilni, ale mają zagrożone zdrowie, zieloni trafiają do ambulatorium. Są to najczęściej pacjenci z grypą, zwichnięciem, złamaniem - wymienia dr Timler.

Zielony kolor dostał wczoraj Michał Cieciura, 25-latek z Łodzi, który przyjechał do szpitala z podejrzeniem zerwania więzadła w kolanie. Na dzień dobry, pielęgniarki podstawiły mu wózek inwalidzki, żeby nie nadwyrężał nogi.

- Mogę wygodnie dojechać do gabinetu, ale nie chciałbym na nim zostać. Boli mnie tylko noga. Grałem wczoraj w piłkę i nagle coś strzyknęło mi w kolanie. Lekarze zrobili mi rentgen, ale muszę jeszcze czekać na ortopedę - mówi Michał Cieciura.

Na oddziale ratunkowym w największym wojewódzkim szpitalu w Łodzi pracuje zawsze dwóch lekarzy. Pomaga im sześć pielęgniarek. Ale nigdy nie wiedzą co ich spotka.

- Przez oddział przewija się dziennie od 60 do 120 pacjentów. Część z nich od razu wypisujemy do domu, innych przekierowujemy do specjalistycznych oddziałów, a ciężkie przypadki zostają na SORze. Ale tylko na 24 godziny - mówi dr Timler.

Osiem łóżek oddziału ratunkowego jest ciągle zajętych. Wczoraj trafił tam mężczyzna potrącony przez samochód na łódzkiej ulicy, kobieta chora na przewlekłą obturacyjną chorobę płuc, która dostała ataku duszności, starsza pani, która w nocy przewróciła się w swoim mieszkaniu, łamiąc biodro, pan który dostał wylewu na ulicy i młody chłopak, potłuczony w trakcie alkoholowej libacji.

Lekarze codziennie mają nowe przypadki i jak filmowy dr House muszą szybko pomóc swoim pacjentom. Nieraz muszą poprosić o konsultacje kolegów z innych oddziałów.

- Prosimy o konsultację kardiologów, onkologów, ortopedów, w zależności od schorzenia - tłumaczy dr Jacek Nowakowski, zastępca ordynatora oddziału ratunkowego w szpitalu im. Kopernika. - Wszystkich pacjentów diagnozujemy jednak u siebie. Czasem podczas rutynowych badań wychodzą inne choroby.

Lekarze muszą pomóc nie tylko chorym w ciężkim stanie, ale również tym, którzy przychodzą do szpitala z wysoką gorączką, zbitym palcem albo bólem w plecach. Chorzy czekając w izbie przyjęć, nierzadko wszczynają awantury.
- Lekarze na ostrym dyżurze często nie mają wytchnienia, a pacjenci denerwują się, że muszą czekać. W izbie przyjmuje jeden lekarz, drugi dogląda leżących na SORze, a w kolejce jest kilkudziesięciu pacjentów. Jeśli przyjeżdża karetka, lekarz musi się najpierw zająć cięższym przypadkiem. Pacjentów to denerwuje, bo chorzy chcą wszystko dostać szybko, a tak nie zawsze się da - tłumaczy dr Timler.

Kto jeszcze trafia do izby przyjęć? "Przyłaziki", czyli pacjenci, którzy przechodzili koło szpitala i przyszli się przebadać albo tacy, którzy nie mają czasu albo nie chcą iść do rejonowej przychodni. Są też przypadki, których lekarzom trudno zapomnieć.

- Mężczyzna z siekierą w głowie albo chłopak z nożem w sercu. Obu udało nam się uratować. Ale nie zawsze tak jest - mówi doktor Dariusz Timler.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki