Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzkie lokale: Smaczne ryby, piękne kobiety

Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk
Dariusz Romanowicz
Tekst pochodzi z książki Jerzego "Krzywika" Kaźmierczyka pt. "Lorneta z meduzą", przygotowywanej do publikacji przez Dom Wydawniczy Księży Młyn Michał Koliński (www.km.com.pl).

- Panie Janie, obiecał mi pan opowiedzieć coś więcej o restauracji rybnej "Delfin". Wielu łodzian nie wie, że taka knajpa w ogóle w Łodzi była.

- Bo to młodziaki są.

Pan Jan lekkim grymasem zawsze kwitował taką ignorancję.

- Panie, była, i to jaka fajna. Panie, to był cały kombinat uciech przeróżnych. Przede wszystkim ryby. Różne, różniaste, a jak smakowicie przyrządzone! Na ciepło, na zimno, w tomacie, w pierzynce czy w śmietanie. Nawet zrobione jak kotlety schabowe. Ryby pod wieloma postaciami. A jak się pięknie nazywały? Łosoś królewski, turbot, sandacz, kargulena. To tyle, ile jeszcze pamiętam, a było tego dużo.

- To dla żołądka, a inne uciechy, o których pan wspomniał?

- Panie, jakie kobitki tam były? Najlepsze dziewczynki z okolicy miały tu swój szlak wystawowy, spacerując od drzwi restauracji "Myśliwska" aż pod same wejście do "Delfina". Tam i z powrotem. Było na co popatrzeć. Do tego wszystkiego na górnej sali grała orkiestra! Tak jest. Pod śledzika po japońsku było Tango Milonga.

- Panie Janie, to ciekawe. Musi mi pan coś więcej opowiedzieć, bo warto to wszystko opisać. Niech "młodziaki" nam zazdroszczą, bo teraz takiej knajpy to oni nie mają.

Już w połowie stycznia 1945 roku przy ulicy Narutowicza 1 otworzono restaurację, która nazywała się "Gospoda Bachus". Kilkanaście dopiero co otwartych lokali gastronomicznych w mieście ma w nazwie słowo "gospoda" i dalej jakąś tam nazwę uzupełniającą. Wszystko chyba po to, aby domowi mężowie swoje alibi mogli nazwać i wskazać. Zmniejszało to w stopniu znacznym podejrzenia domowych żon o przebywaniu ich mężów w miejscach mogących sugerować niedotrzymywanie słów przysiąg małżeńskich. Jedna z propaństwowych organizacji gospodarczych wydała zarządzenie, że wszystkie restauracje w ich posiadaniu będą nosić wspólną nazwą - gospody. Koniec z wybrykami w temacie nazw. Będą takie, jak życzy sobie władza. Najgorsze miało jeszcze nadejść. Przyszedł taki czas, że lokale gastronomiczne zamiast nazw miały nadane przez organa władzy numery.

Mąż do żony: na obiad pójdziemy do restauracji numer pięć, a w sobotę zapraszam Cię na tańce do lokalu numer osiem. Po takich słowach nic tylko na miejscu, w domowych pieleszach upić się w sztok. Całe szczęście, że Polacy nie gęsi i swój język obronili. Znów możemy iść do "Savoya", "Halki" czy "Malinowej"

"Gospoda Bachus" nazwę miała wielce obiecującą i powinna spełniać wymogi gwarantowane przez nijakiego Bachusa, otoczonego przez nimfy pijaństwa i rozpusty. Na to się zanosiło. Tu było wesoło. Wszystkie przymioty i obiecanki boga wina i rozpusty, patronującego tej restauracji, realizowały się z powodzeniem. Socjalistyczna władza na takie bachanalie zgodzić się nie zamierzała. Zmieniono nazwę lokalu, kucharzy i menu. Teraz to: "Restauracja Rybna". Powód zmiany nazwy i dań na talerzach był natury gospodarczej. W kraju nie było bowiem mięsa… Napoleona nie witano… z braku armat.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Bałtyk mieliśmy nad głową, a ryb po pachy. W każdym razie dorsze same pchały się na talerze. Co robiła więc władza? Otwierała gdzie się da restauracje i bary rybne.
W Łodzi przy ulicy Narutowicza 1 naród otrzymał po odmalowaniu restaurację rybną "Delfin", która w jakiś tam sposób rozwiązuje problem zaopatrzenia miasta w mięso. Wnosi też zupełnie nowy element do zwyczajów i tradycji gastronomii w Łodzi.

W tym miejscu opowiadania pan Jan pociągnął łyk płynu z baniastego kieliszka. Z aprobatą spojrzał na nalewającego, co by znaczyło, że następne polanie będzie też akceptowane. Wygodniej usadowił się na fotelu i kontynuował swoje opowieści bywalca łódzkich lokali gastronomicznych.

- Już nie pamiętam, kiedy tak dokładnie ten lokal otworzono. Jakoś przeoczyłem, ale na pewno prasa fakt ten szeroko komentowała. Można to sprawdzić. Dla lokalnej władzy było to znaczące osiągnięcie gospodarcze. Ja po raz pierwszy byłem tam gdzieś tak pod koniec 1951 roku.

Duży szyld w kolorze morza Bałtyckiego białymi literami ogłaszał, że tu jest restauracja rybna "Delfin". Nazwa niech nikogo nie zmyli. Tu delfina pod żadną postacią do stołu konsumenta nie serwowano. Ssaka wesoło pluskającego i do tego przyjaciela człowieka, żaden Polak by nie skonsumował. Broń Boże! Rekina, chociażby jako symbol, owszem, tylko nie było takiego w karcie.

Restauracja była dwupoziomowa. Na parterze znajdowała się jadłodajnia. Ściany i sufit pomalowano "na olejno" w kolorze wody bałtyckiej w okresie rozwoju sinic, czyli ohyda. Namalowane na ścianach ryby z delfinem na czele sprawiały wrażenie, że wszyscy my konsumenci zanurzeni jesteśmy w odmętach fal morza Bałtyckiego. Jak najprędzej chciał się człowiek stąd wydostać. Na piętrze była sala dancingowa, oczywiście z orkiestrą, która "grała do kotleta". Tutaj fokstrot był pod kargulenę w sosie pikantnym, a Tango Milonga do dorsza z ziemniakami i kiszoną kapustą.

Orkiestra też stanowiła obrazek sam w sobie interesujący. Nigdy nie widziałem - mówił pan Jan - żeby u pianisty na pianinie zamiast nut leżała otwarta książka z widocznym na grzbiecie tytułem Patologia ogólna. Pianista, grając Mackie Majchra w stylu dixieland, co pewien czas przewracał kartki książki i wpatrywał się w linijki liter, jakby to były nuty.

"A rekiny w oceanie, mają zębów pełen pysk"… Tak śpiewa artysta w Operze za 3 grosze". U pianisty było: "Zapalenie jest najczęściej występującym odczynem organizmu na działanie czynników chorobotwórczych". Muzyk był studentem medycyny. Chałturzył w knajpie, aby przeżyć do pierwszego.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Perkusista, wyrazisty blondyn siedzący za dużym bębnem, lewą ręką szorował po mosiężnym talerzu drucianą szczotką, prawą… rysował na szkicowniku, który dla wygody leżał na małym bębenku, między kolanami. Jedną ręką grał, drugą rysował. Niezły aparat. Ten z kolei zamierzał być artystą malarzem. Na razie był studentem i też dorabiał. Kontrabasista już od początku utworu szukał na gryfie podtrzymującym cztery grube struny, zgubionej w zawiłym palcowaniu nuty "C". W pewnej chwili promień uśmiechu ozdobił jego twarz. Znalazł! Od razu raźniej popłynęła muzyka. Saksofonista tenorowy pracował. Nic innego w tym czasie nie robił. Może dlatego że miał zajęte obie ręce. Siedział szeroko rozparty na krześle. Blaszany instrument zwisał mu na prawym boku. Nadymał policzki, dmuchając w czarny ustnik, ale z umiarem. Nie chciał przeszkadzać kolegom, ale swoje grał. Płynęła leniwa muzyczka. Turbot na maśle z koperkiem i ziemniaczkami purée bardzo smakował grubemu panu. Głośno ten fakt przekazywał kelnerowi. Towarzystwo mieszane przy stoliku pod oknem szykowało się do tańca. Sala dancingowa powoli wypełniała się gośćmi. Coraz więcej osób pojawiało się na schodach łączących salę dolną z górną. Rozpoczynały się tańce w parach mieszanych na dancingu w restauracji rybnej "Delfin".

- Z tymi schodami to były niezłe jaja - mówiąc to, pan Jan uśmiechnął się.

- Panie, ile ludzi zjechało na dupie z tych schodów, ale żeby tylko na dupie. Bywały salta z półobrotami, bodiczki (termin hokejowy: zderzenie się ciałami - dop. autora) wieloosobowe, ślizgi po ścianie, a nawet lot ptaka z podwiniętymi skrzydłami. Panie, całe szczęście, że trzeźwi to oni nie byli. Trzeźwy po takich figurach zmieściłby się do teczki.

Dancing w restauracji rybnej "Delfin" ewoluował rozwojowo, to znaczy robiło się coraz głośniej, kelnerzy częściej i szybciej zamieniali butelki puste na pełne, a "dziewczynki" bardziej przyklejone do partnerów sugerowały drobny datek dla orkiestry za The Man I Love.

W sali na dole było inaczej. Bardziej czuć było smażone dorsze i konsument też był inny. Więcej swetrów i mniej garniturów. Klient dłużej wpatrywał się w kartę dań i bardziej zwracał uwagę na ceny, a rybę konsumował bez należytej oprawy, jakiej ten rodzaj pożywienia wymaga. Nie pił wódki, bez której konsumpcja ryb jest - według pana Jana - co najmniej niewskazana. Na dolnej sali bywały wypadki takiego sposobu spożywania.

Pan Jan był widocznie skonfundowany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki