Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzec 68: Dla wielu Łódź dalej pozostała ich ojczyzną...

Anna Gronczewska
Na manifestacjach można było przeczytać takie hasła
Na manifestacjach można było przeczytać takie hasła archiwum Goldberg/archiwum Dziennnika Łódzkiego
Już 53 lata minęły od tragicznych wydarzeń Marca 1968 roku. Wtedy wielu Polaków narodowości żydowskiej musiało wyjechać z kraju. W Łodzi zamknięta została żydowska Szkoła im. Pereca.

Szkoła Pereca i Marzec 68

Szkoła im. Icchaka Lejba Pereca była jedyną żydowską szkołą w powojennej Łodzi. Kiedy w 1931 roku w Polsce przeprowadzono powszechny spis ludności. Łódź miała wtedy prawie 600 tysięcy mieszkańców. Osób wyznania mojżeszowego mieszkało w tym mieście 200 tysięcy. Stanowili 33 procent ogółu ludności Łodzi. Żyło tu tylu Żydów, ile średnio było ich w Polsce.. Z tych 200 tysięcy tylko trzy procent jako swój ojczysty język deklarowało polski, czyli,było całkowicie zasymilowanych. Potem nadeszła wojna i koszmar holocaustu. Ale jeszcze w 1945 roku do Łodzi zaczęli przyjeżdżać ci, którzy przeżyli. Ocalali z obozów zagłady, w czasie wojny byli na wschodzie. Trudno powiedzieć ilu Żydów wróciło wtedy do swego rodzinnego miasto. To zresztą były już inne czasy. Niektórzy z rozrzewnieniem wspominali lata, gdy na ulicy Wschodniej, Cegielnianej było pełno małych sklepów należących do ludności żydowskiej. Żydowskie dzieci z małymi tornistrami i myckami na głowach biegały co rano do szkół, zwanych „szabasówkami”. Ulicami przechadzali się panowie z brodami, pejsami, w czarnych „kapotach”. Już w piątek wieczorem zapełniały się łódzkie synagogi i domy modlitwy. Tylko na ul. Wschodniej było ich blisko dwadzieścia.. Po wojnie ta szkoła, której nadano imię Icchaka twórcy nowoczesnej jidisz, przypominała o powojennej przeszłości miasta.

Nie wiedział co to babcia i dziadek

Leszek Śniadkiewicz jest dziś aktywnym członkiem Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Łodzi i absolwentem Szkoły im. Pereca. Nie wyjechał z Polski po 1968 roku. Jego rodzina pochodzi z Ozorkowa, ale on urodził się w 1946 roku w Łodzi. Potem wrócił do Ozorkowa, gdzie spędził pierwsze dziewięć lat życia, by znów zamieszkać w Łodzi. Tym razem na stałe.

Moja mama Tauba i tata Dawid przeżyli obozy koncentracyjne - opowiadał nam pan Leszek. - Mama była poddawana doświadczeniom medycznym. Odbiło się to potem na moim młodszym o trzy lata bracie Marku. Ciężko zachorował. Umarł w USA. Ale chciał zostać pochowany w Łodzi. Jego wola została spełniona.

Po przeprowadzce do Łodzi rodzina Leszka Śniadkiewicza zamieszkała przy ul. Lipowej. Mówił, że tak jak wielu jego żydowskich kolegów nie miał wujków, cioć.

Przez długi czas nie wiedziałem co to babcia, dziadek – tłumaczył nam. Zaczął chodzić do polskiej podstawówki.
- Nie spotykałem się z szykanami, choć należałem do nielicznych Żydów w szkole – wspominał. - Odbywały się jednak lekcje religii. Nie chodziłem na nie. Tak jak dzieci komunistów. Nie wiem czy było to powodem, że rodzice przenieśli mnie do szkoły im. Pereca.

Zaczął się dla niego inny czas.

Nikt na mnie nie krzyczał, nie wytykał palcami – opowiadał. - W soboty mamy szabat, więc do szkoły chodziliśmy w niedzielę. Były różne sytuacje. Krzyczano: Żydki idą! Tak więc po jakimś czasie tak jak inne dzieci lekcje mieliśmy w sobotę, nie niedzielę.

Wyjątkowa szkoła

Szkoła im. Pereca była wzorowana na przedwojennych żydowskich szkołach. Przed wojną w Łodzi nie było państwowej szkoły powszechnej dla ludności żydowskiej w innymi języku niż polski. Powszechne szkoły państwowe w których uczyły się żydowskie dzieci nazywano „szabasówkami”, bo nie było w nich zajęć w soboty. W zamian za to uczono w nich w niedzielę. Program nauczania był w zasadzie taki sam jak w powszechnych szkołach polskich. Jedyną różnicę stanowiło to, że zamiast religii uczono historii i religii Żydów. Szkoła im. Pereca mieściła się na ul. Kilińskiego 49, w starej kamienicy sąsiadującej z ul. Narutowicza. Potem przeniesiono ją na ul. Więckowskiego.

Uczyła się tu Gołda Tencer

Jedną z uczennic szkoły im. Pereca była Gołda Tencer, znana aktorka, dziś dyrektor Teatru Żydowskiego im. Ester Rachel i Idy Kamińskiej. Urodziła się 2 sierpnia 1949 roku w Łodzi. Jest córką Sonii i Szmula, kaletnika ocalonego z Holocausu. W Łodzi spędziła swe dzieciństwo i młodość.

Była to szkoła podstawowa i liceum – tak swoją szkołę wspomina Gołda Tencer. - Moja pierwsza klasa w podstawówce liczyła 60 osób. A maturę zdawało ze mną już tylko 10, bo ciągle ktoś wyjeżdżał. Przyjaźnie z tej szkoły przetrwały do dziś. My znamy się ponad 50 lat! Moi przyjaciele mieszkają w różnych zakątkach świata. Gdy się spotykamy to odnoszę wrażenie, że się nie rozstawaliśmy! Choć dalej pamiętam o tym co wydarzyło się w marcu 1968 roku...Bardzo to przeżyłam. Byłam ostatnią osobą, która ciągle odprowadzała kogoś na Dworzec Fabryczny. Zastanawiałam się czy znajdzie się ktoś to mnie odprowadzi....Po latach na Dworcu Gdańskim w Warszawie udało mi się umieścić tablicę z napisem: Tym, którzy wyjechali z dokumentem podróży w jedną stronę..Dziś mało kto zdaje sobie sprawę co to znaczyło...Pamiętam jakie kłopoty miał mój brat, który chciał przyjechać do Łodzi na pogrzeb ojca.

Gołdę Tencer często pytają na czym polegała niezwykłość tej szkoły. Długo nie zastanawia się, by odpowiedzieć na to pytanie.

Uczyli nas Żydzi, Polacy – wyjaśniała. - Nie mieliśmy świadomości, że nasi żydowscy nauczyciele byli ludźmi, którzy w czasie wojny stracili rodzinę. Szkoda, że wtedy tego nie wiedzieliśmy. Szkoła Pereca była naszym domem. Przerabialiśmy normalny, szkolny program. Uczyliśmy się też jidysz oraz historii Żydów. Miała jednak niesamowity klimat.

Chciał wyjechać

Szymon Szuchman chodził do jednej klasy z Gołdą Tencer. Do Łodzi Szymon przyjechał z mamą z Wilna w połowie lat pięćdziesiątych. Zapewniał, że tu, w szkole Pereca spędził najlepsze lata swojego życia. Nauczyciele, uczniowie, ich rodzice tworzyli jedną, wielką rodzinę.

Nie było tak, że nie miało się gdzie iść po lekcjach, zawsze było co robić, nie wałęsaliśmy się po ulicach - wspominał Szymon. - Gdy skończyły się zajęcia biegło się szybko do domu, a potem wracało do szkoły, gdzie na trzecim piętrze był klub. Tam zbierali się wszyscy. Śpiewało się, grało w szachy. Latem wyjeżdżaliśmy na kolonie do Dziwnowa, na obozy harcerskie do Pleniewa, Poronina.

W Szkole im. Pereca Szymon nie zdążył zrobić matury. W 1965 wyjechał do Izraela. Miał wtedy 17 lat. Mama była przeciwna, ale w końcu wymógł na niej zgodę, którą musiała wyrazić notarialnie. Wyjechał, bo poczuł, że Polska to nie jego kraj. Myślał: Jestem Żydem, a przecież Żydzi mają swoja ojczyznę. Każdy ma swój kraj. Żyd też...Wyjechał, choć w Polsce nikt go nie pobił, miał przyjaciół wśród Polaków. Ale czuł, że musi jechać do Izraela.

Marek wyjechał...

Marian Lichtman, znany łódzki muzyk, jeden z „Trubadurów”, pamięta dobrze te wyjazdy.. Nie było roku, by w ich klasie nie robiło się puste miejsce. Potem nauczyciel tłumaczył, że Kuba czy Marek wyjechali...Wiedział, że tego kolegi już nie zobaczy. Sam mieszkał na ul. Kamiennej. Jego sąsiadami było wielu Żydów. Chyba każda żydowska rodzina miała w domu wielkie skrzynie, do których miała pakować rzeczy na wypadek wyjazdu...
Marian Lichtman, miał siedem lat, gdy został posłany tam do szkoły. Urodził się po wojnie, w rodzinie żydowskiej. Rodzicom zależało, by poznał historię, kulturę Żydów.

Było więc oczywiste, że będę uczył się w tej szkole – wyjaśnia Marian Lichtman. - I byłem z tego powodu bardzo szczęśliwy.
Gdy Marian Lichtman zaczął chodzić do szkoły Pereca mieściła się na ul. Kilińskiego 49, w starej kamienicy sąsiadującej z ul. Narutowicza. Już nie pamięta czy lekcje odbywały się na trzecim czy czwartym piętrze. Dopiero pod koniec jego nauki w szkole podstawowej przeniesiono ją na ul. Więckowskiego.

Pierwszy i ostatni dyrektor

Jakub Blumenfeld był pierwszym i ostatnim dyrektorem Szkoły im. Pereca. Nie wyjechał z Polski po 1968 roku. W Łodzi został też jego syn Jerzy. Opowiadał, że jego tata pochodził z Warszawy. Skończył matematykę na Uniwersytecie Warszawskim. Wojnę przeżył na terenie Związku Radzieckiego. Potem znalazł się Łodzi. Jego syn tylko przez rok chodził do Szkoły im. Pereca. Potem rodzice przenieśli go do szkoły muzycznej.

Miałem cały czas kontakt ze Szkołą im. Pereca bo w niedziele tata zabierał mnie na spotkania Klubu Żydowskiego – wspominał Jerzy Blumenfeld. - Do południa były organizowane zajęcia dla dzieci, potem dla dorosłych.

Jerzy Blumenfeld zapewniał, że tata nie wyjechał z Polski, bo jego żona była Polką. Tu miała całą rodzinę. Był też związany z Polską. Wyjechała za to siostra Jakuba Blumenfelda, która mieszkała w Warszawie,

Czarę goryczy przeważyło to, że kiedyś jej męża uderzono na ulicy uderzono kamieniem – wyjaśniał Jerzy Blumenfeld. - Zamieszkali w USA. W 1968 roku miałem 13 lat, ale pamiętam jak z ojcem żegnaliśmy ciocię i wujka. Pojechaliśmy z nimi pociągiem do granicy polsko – czeskiej. Oni jechali do Wiednia, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych.

Jerzy Blumenfeld nie pamięta, by spotykały go jakieś nieprzyjemności z powodu pochodzenia.

Uczył kolegów pisać hebrajskie słowa

Przez rok w Szkole im. Pereca uczyłem się hebrajskiego, dziś nic nie pamiętam z tego – wspominał. - Ale na podwórku pokazywałem kolegom jak pisze się hebrajskie słowa. Byli bardzo zainteresowani. Potem w szkole muzycznej wiele dzieci miało pochodzenie żydowskie. Nie miałem problemów. Tak jak w liceum i później na studiach.

Jerzy Blumenfeld mówił nam, że tata po zamknięciu Szkoły im. Pereca nie miał problemów z pracą. Już wcześniej uczył matematyki w szkołach wieczorowych. Potem dalej to robił. Zresztą był już na emeryturze.

Pamiętam za to jak tata rozmawiał w domu o tarczach – opowiadał Jerzy Blumenfeld. - Początkowo trzeba było nosić je obowiązkowo. Potem tata z rodzicami i nauczycielami doszedł do wniosku, że to sami uczniowie mają decydować czy będą je nosić.

Jerzy Blumenfeld zapamiętał, że jego ojciec, mama, a także rodzice innych żydowskich dzieci nie mówili o sytuacjach, które mogły zaogniać sprawy. Tak jak o Pogromie Kieleckim.

Dowiedziałem się o nim, gdy już byłem dorosłym człowiekiem – zapewniał Jerzy Blumenfeld. - Rodzice nie mówili o tym co złe. Tak było też w innych rodzinach. Może była taka umowa między nimi, by nie opowiadać, by dzieci nie miały negatywnego podejścia? Biorąc pod uwagę to co dziś się dzieje było to dobrym rozwiązaniem,

Rodzice chcieli zostać

Leszek Śniadkiewicz przygodę z „Perecem” zakończył po podstawówce. Poszedł do polskiego technikum mechanicznego. Nie zerwał jednak z dawną szkołą. Bywał w działającym przy niej Klubie Żydowskim. Po technikum dostał powołanie do wojska. Był 1966 rok. Skończył szkołę podoficerską i został dowódcą drużyny w jednostce budującej zakłady przemysłowe.

Budowałem zakłady chemiczne w Policach – opowiadał. - Na 500 żołnierzy w jednostce byłem jedynym Żydem. Najgorzej było, gdy szliśmy do łaźni. Koledzy widzieli, że jestem obrzezany. Bywało różnie...

Jeszcze przed wojskiem pojechał z bratem do Warszawy i kompletował dokumenty potrzebne do wyjazdu. Nie zdecydował się jednak opuścić Polski.

Może zabrakło mi odwagi? - zastanawiał się. - Wiedziałem jednak, że moje miejsce jest w kraju w którym się urodziłem!

Rodzice nie chcieli wyjeżdżać z Polski. Chyba się bali. Nie chcieli zaczynać nowego życia. Moja mama urodziła się w 1914 roku, a tata w 1906. Poza tym klimat w Izraelu nie jest dla starszych, schorowanych ludzi. Ale dziś w mieszka tam nasza córka Ania. W 1999 roku wyjechała do Izraela na czterotygodniowy obóz i tam została. Odwiedzamy ją, ona przyjeżdża do nas..
Leszek Śniadkiewicz założył rodzinę i o wyjeździe z Polski już nie myślał. W 1977 roku razem z rodziną przeprowadził się do bloku na Widzewie – Wschodzie. Sąsiedzi wiele lat nawet nie wiedzieli, ze jest Żydem. Zresztą nie spotkał przykrości związanych z pochodzeniem.

Tu mieli dom

Sławek Brandel i jego siostra Estera są bliźniętami. Też chodzili do Szkoły im. Pereca. Urodzili się i wychowali w kamienicy przy ul.Więckowskiego 30 w Łodzi, na przeciw znajdowała się Szkoła im. Pereca. Sławek choć w metryce ma napisane Szlamek, to wszyscy znają go jako Sławka. Na co dzień nie używa polskiego, ale mówi bardzo dobrze w tym języku. Tak jakby z Polski wyjechał pół roku temu...Losy jego rodziny są podobne do historii innych łódzkich Żydów. Tata Leon sprzedawał w sklepie „Mięsna jatka” przy ul. Zachodniej 78, który prowadziła Gmina Żydowska. Mama Bronisława pracowała w bufecie w Klubie Żydowskim. Sławek i Estera skończyli podstawówkę w szkole Pereca. Potem Sławek zaczął się uczyć w technikum elektrycznym, a Estera w liceum plastycznym. Ale nie skończyli tych szkół. Po pierwszej klasie wyjechali do Izraela. Był rok 1967. Tak postanowili rodzice. On i jego siostra Estera nie chcieli nigdzie jechać.

Ale rodzice widzieli wtedy to co ja zobaczyłem teraz na podwórku swojej kamienicy – mówił nam smutno Sławek podczas swego pobytu w Łodzi.

Zapamiętał też jeden epizod sprzed 55 laty. Dzień wyjazdu. Sławek płacze. Nie chce zostawiać Łodzi, swoich polskich kolegów z technikum elektrycznego, polskiej dziewczyny. Wtedy na balkon wyszedł jeden z sąsiadów i zaczął uderzać w pokrywki od garnków. Tak cieszył się, że Żydzi jadą do Palestyny..

Rodzice wzięli ich siłą na milicję

Mimo tego Sławek i Estera nie chcieli opuszczać miasta w którym się urodzili. Pamiętają, że rodzice wzięli ich siłą na milicję, by podpisali dokument podróży. Brandelowie pojechali pociągiem do Wiednia, stamtąd do Wenecji, a z Wenecji statkiem do Izraela. Sławek wspomina, że gdy płynęli tym statkiem, to siedział przy basenie i pisał listy do swojej polskiej dziewczyny. Do dziś pamięta, że nazywała się Antonina Borowska i mieszkała w Warszawie. Poznali się na kolonii.

Pisałem wtedy najpiękniejsze listy w swoim życiu! – śmiał się Sławek

.
Dla Estery najgorsze było to, że musiała zostawić w Łodzi swoich przyjaciół, że wyjeżdża na zawsze. Cały czas wiedziała, że jest obywatelką Polski. Uczyła się wierszy o miłości do ojczyzny, polskiej ojczyzny.

A tu nagle okazywało się, że nie masz ojczyzny! – żaliła się Estera. Wyjeżdżając z Polski nie miała uczucia, że jedzie do innej ojczyzny. Wiedziałam tylko, że nie mam gdzie wracać...

Mało pamiętam z dzieciństwa, bo zablokowałam swoje wspomnienia – tłumaczyła. – Trudno wspominać to czego nie możesz...

Kuba nie doczekał...

Większość kolegów z klasy Mariana Lichtmana też wyjechało...Henryk jest dyrektorem redakcji sportowej w jerozolimskiej telewizji. Adam Haupman został kompozytorem. Z Polski wyjechał do Belgii, a dziś mieszka w Australii. Do ich paczki należał jeszcze Kuba Kronsberg. On nie wyjechał z kraju, nie zdążył..

Mieszkał z rodzicami w kamienicy na ul. Próchnika – opowiada Marian Lichtman. - Tata urządził mu łazienkę, zamontował piecyk gazowy. Kuba się zaczadził było to w 1967 roku.

Szkoła im. Pereca jeszcze istniała, ale była to już jej końcówka. Zlikwidowano ją po wydarzeniach marcowych, w 1969 roku. Dziś „perecowicze” mieszkają na całym świecie. Są profesorami, artystami, lekarzami. Nie zapominają jednak o tych wspaniałych szkolnych latach spędzonych w Łodzi...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki