Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Premiera "Komedy" w Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi

Róża Augustyniak
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi zaprosił na premierę „Komedy”, zrealizowanego wspólnie z warszawskim Teatrem IMKA

Zapowiadało się koncertowo: za aranżacje utworów w spektaklu „Komeda” odpowiadał trójmiejski kontrabasista i kompozytor, Olo Walicki, związany z nurtem yass. Lecz muzyka spektaklu nie zdominowała - reżyserka Lena Frankiewicz zadbała o rytm przedstawienia - pozwoliła wybrzmieć wciągającej historii wybitnego artysty Krzysztofa Komedy, utkanej ze zlepków wspomnień, spisanej przez Jarosława Murawskiego. Zgodne to z myślą samego Komedy, który uważał, że muzyki w filmie nie może być za dużo. Dramaturg stworzył tekst inteligentny, dowcipny i daleki od banału, wypełniony szacunkiem do osób, o których traktuje.

Teatr posiada magiczną moc wskrzeszania. Frankiewicz do kreowanego przez siebie świata zaprasza Krzysztofa Komedę, jego żonę Zofię, kochankę Ilonę Cooper, Wojciecha Frykowskiego i Marka Hłaskę. Siedzą na wersalce spowitej flagą USA, licytują się na wspomnienia o przyjacielu, którego amerykański sen przerwał drastycznie i niespodziewanie wypadek, piją wódkę i podrygują w rytm muzyki. Komeda (Mateusz Janicki) jedynie przewija się w twarzowym, jasnobrązowym komplecie jako pretekst do tej „posiadówy”. Klimat z pogranicza warholowskiego klubu Factory i kanciapy w salce prób. Jak mantra przewija się hasło: „absurdalna śmierć”. Faktycznie, przedwczesna i tajemnicza, ale czy śmierć może być absurdalna? Nie wiem.

Twórcy chętnie korzystają z zabiegu deziluzji. Aktorzy przedstawiają siebie samych i nawzajem, a Tomasz Karolak, grający Hłaskę, używając statusu gwiazdora, zaprasza widzów do obejrzenia inscenizacji. Zofia Komedowa (Iwona Bielska), która umarła w 2009 roku, przemawia z zaświatów i komentuje nawet własny pogrzeb. W marszu pogrzebowym zatańczą z nią m.in. Hłasko i Frykowski. Zofia przecież uwielbiała jazz, rauty... Komedowa rysuje się jako temperamentna, nadopiekuńcza żona, bardzo oddana mężowi, a później zaangażowana w kultywowanie pamięci o nim. Potrafiła koncertowo ochrzanić rozbestwionego Frykowskiego (Michał Bieliński) i spoliczkować go publicznie. Ofiara mordu w willi Polańskiego jawi się tu jako pełen pychy, bezczelny kombinator, grzejący się w blasku sławy przyjaciół, marzący o karierze producenta i agenta gwiazd, który głosi: każdy, kto nie ma miliona na koncie, jest głupi.

Poszczególne wątki przeplatają krótkie songi, do których aktorzy deklamują kwestie. W ciekawy, psychodeliczny sposób czyni to Delfina Wilkońska w roli Ilony, której rola koresponduje w pewnym stopniu z jej interpretacją Mady Muller z „Ziemi obiecanej. Perełkami są jednak układy grupowe, jak wspomniana scena pogrzebu, czy ta, w której aktorzy grają na instrumentach.

Kiedy spektakl zdaje się sięgać kresu, Frankiewicz wprowadza na scenę Fryderyka Chopina (Adam Kupaj) - bladego, z niestaranną fryzurą, w za dużych spodniach. W tym momencie akcja spektaklu niebezpiecznie zmierza w stronę niewiadomej. W kontraście do monologu Chopina, reżyserka ustawia scenę z udziałem najbardziej wyrazistych postaci spektaklu: Komedowej i Hłaski. Stworzona przez nich kameralność to efekt charyzmy i warsztatu doświadczonych aktorów. Zwierzenia cierpiących, pogubionych dusz przy świątecznym stole to zaś aktorskie masterclass. Za chwilę Kupaj-Chopin mruga do nas okiem demaskując konwencję i dywagując nad tym, co kierowało autorami, że zdecydowali się zaangażować go w to zamieszanie. A bawi scena, w której wyrwany ze śpiączki Komeda uczy kompozytora żyjącego ponad wiek przed nim, czym jest jazz.

W drugiej części spektaklu pojawia się jedna z jaśniejszych gwiazd „Nowego” - Monika Buchowiec jako Mia Farrow. Autorzy zdecydowali się przedstawić bohaterkę „Dziecka Rosemary” jako stereotypową, głupiutką aktorkę. Podobnie uczynili z Iloną Cooper. To, co amerykańskie jest złe, gorsze, głupie. Na Amerykanki Frankiewicz przelała niechęć do USA za los zgotowany bohaterom spektaklu.

„Komeda” choć przepełniony efektami, nie żongluje obrazami z projektora i histerycznymi zabiegami. Frankiewicz udało się stworzyć ciepłą opowieść o romantycznej miłości, która miała swój początek podczas spaceru nad Wisłą, przyjaźni, nieporozumieniach, ciemnych stronach życia na emigracji.

Serialowo opatrzony Karolak z powodzeniem dźwignął rolę w Teatrze, w którym kiedyś asystentował Kazimierzowi Dejmkowi, a Bielska jest tu iście fantastyczna. „Tyle wiemy o sobie, ile nas opisano” - powie jako Komedowa. Frankiewicz i Murawski opowiadają się w swoim spektaklu za wolnością. Dzięki nim tyle zostanie w widzach po Komedzie i mu bliskich.

Wydarzenia minionego tygodnia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki