W wywiadzie dla naszej gazety we wrześniu 2011 roku Agnieszka Wojciechowska stwierdziła: "Drzewa to tylko wierzchołek góry lodowej, chodzi o gigantyczną aferę związaną z wyłudzeniem gruntu od miasta, nieprawidłowości w spółdzielni oraz podejrzane umowy z inwestorem".
Prezes Diduch poczuł się tymi słowami urażony i z powództwa cywilnego skierował pozew do Sądu Okręgowego. Czy Agnieszka Wojciechowska żałuje dzisiaj tych słów?
- Nie. Podtrzymuję to co wtedy powiedziałam. Nic złego nie zrobiłam. Mówiłam prawdę w ramach dozwolonej krytyki oraz obrony interesów miasta i jego mieszkańców. Najpierw prezes Diduch domagał się przeproszenia go w mediach i 40 tys. zł zadośćuczynienia, a teraz jedynie przeproszenia - mówi Agnieszka Wojciechowska.
We wtorek w sądzie Krzysztof Diduch wyjaśnił, że wspomnianą działkę przy ul. Piotrkowskiej najpierw spółdzielnia miała w wieczystym użytkowaniu, po czym wykupiła ją od miasta, aby nabyć do niej prawo własności. Gdy tak się stało szefowie spółdzielni zawarli umowę na budowę na działce dwóch budynków z apartamentami. Od strony ulicy miał stanąć obiekt A z 7 kondygnacjami, a za nim obiekt B z 14 kondygnacjami. Do tego dochodził garaż wielopoziomowy. Potem - z powodu kryzysu na rynkach finansowych i mieszkaniowych - ograniczono te plany do obiektu A i garażu.
- To była bardzo dobra umowa. My dawaliśmy działkę, a nasz partner wykładał pieniądze. Gdyby wszyscy tak postępowali, to dziś byśmy żyli w dobrobycie - podkreślił Krzysztof Diduch, co lokatorzy, którzy licznie stawili się na rozprawie, skwitowali głośnym śmiechem i sędzia Paweł Filipiak musiał ich uspokajać.
Prezes SM Śródmieście przekonywał, że prasowa wypowiedź Agnieszki Wojciechowskiej miała fatalne konsekwencje, bowiem ucierpiał wizerunek spółdzielni i klienci przestali kupować mieszkania.
- Nasza wiarygodność została podkopana - zaznaczył Krzysztof Diduch i podał przykład bloku przy ul. Piotrkowskiej 189 z 36 mieszkaniami, z których większość została wykupiona. Zostały tylko cztery i po wypowiedzi Agnieszki Wojciechowskiej nikt nie chciał ich kupić.
Współpraca spółdzielni z firmą Real Development zakończyła się fiaskiem. Po aferze z wycinką drzew sprawa trafiła do sądu, który zakazał z dalszego wycinania, zaś firma wycofała się z inwestycji i spółdzielnia - jak stwierdził jej prezes - poniosła "dotkliwe straty finansowe".
Do tego doszedł sądowy spór z miastem, które od spółdzielni domaga się zwrotu bonifikaty za wykup działki. Prezes Diduch wyznał w sądzie, że chodzi o 2,3 mln złotych.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?