Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rady są obsadzane z klucza politycznego

Piotr Brzózka
Leszek Jażdżewski, politolog.
Leszek Jażdżewski, politolog. Dziennik Łódzki/archiwum/Grzegorz Gałasiński
Z Leszkiem Jażdżewskim, politologiem, rozmawia Piotr Brzózka.

Widzi Pan jakiś klucz przy obsadzie stanowisk w radach nadzorczych łódzkich spółek? Na pierwszy rzut oka łatwo się pogubić.

Jest tu kilka modeli. Pierwszy, choć wcale nie dominujący, to klucz partyjny. Drugi to klucz towarzysko-koteryjny. Znajdujemy w radach osoby niekoniecznie należące do konkretnej partii, ale niewątpliwie będące znajomymi osób decydujących o obsadzie kadrowej spółek. Można wspomnieć na przykład o ludziach Cezarego Grabarczyka. Choć już wyciąganie Stefanowi Krajewskiemu, że jest kolegą z uczelni Jerzego Kropiwnickiego, jest bez sensu, podobnie jak w przypadku Jarosława Bauca - to postaci z dużym dorobkiem. Uważam jednak, że dominujący przy obsadzie stanowisk jest klucz polityczny - nie mylić z partyjnym - bo w myśl tej zasady do rad mogą trafiać ludzie różnych ugrupowań. Kiedy polityk spotyka kogoś, myśli o nim w bardzo prostych kategoriach: do czego ten człowiek może mi się przydać, ewentualnie w czym może mi zaszkodzić. Jeśli spojrzymy na obsadę rad spółek, to niezależnie od tego, czy znajdujemy w nich członków czyjejś rodziny, czy działaczy tej lub innej partii, czy związkowców z Solidarności - w większości są to osoby, które mają jakieś wpływy. Obsadzając taką osobę w radzie spółki polityk znajduje w niej sojusznika, który może mu się przydać, względnie pacyfikuje ewentualne zagrożenia. Tu ewidentnym przypadkiem wydają mi się nominacje dla członków związków.

Dlaczego?

To nie są spółki, w których związki są najmocniejsze, a jednak znajdujemy działaczy związkowych w radach. To sprawia, że dialog ze związkami zawodowymi jest łatwiejszy. Fakt, że przewodniczący Solidarności w Łodzi ma takie stanowisko w oczyszczalni ścieków, powoduje, że władzom łatwiej się z nim dogadywać - tak przypuszczam. Oczywiście wszyscy ci ludzie mają uprawnienia, spełniają kryteria i z formalnego punktu widzenia trudno udowodnić, że się nie nadają. Mnie w ogóle nie rusza, że zarabiają 3 tysiące, to nie są kosmiczne pieniądze. Jedyne, co martwi, to fakt, że kryteria naboru nie są najwyższe, zdanie takiego egzaminu kilka lat temu było bardzo proste, wyższe wykształcenie też nie jest nieosiągalne.

Wierzy Pan, kiedy żona, brat, ojciec znanego polityka tłumaczą, że do rady trafili nie dzięki nazwisku, a kompetencjom?

Opowiadanie, że ich zatrudnienie było zupełnie niezależne od polityków, jest nieprawdą. Nawet jeśli polityk nie zadzwonił, żeby zatrudnić jego córkę, to ci, którzy podejmują decyzje, są w pełni świadomi, kto jest kim i komu robią dobrze, mówiąc kolokwialnie. Zresztą dotyczy to nie tylko rodzin, ale i znajomych. Wiadomo, że konkursy są ustawiane nawet na najniższych szczeblach, od poziomu zwykłych urzędników. Ale nie widzę wielkiego problemu w zatrudnianiu czyjejś rodziny, dopóki nie ma konfliktu interesu. Tylko skończmy z mydleniem oczu, grajmy w otwarte karty, a wyborcy ocenią to przy urnach.

W radach nadzorczych jednych spółek często znajdujemy prezesów innych firm, ważnych urzędników, czasem burmistrzów lub prezydentów. Tak powinno być?

Z jednej strony to nie w porządku, bo wymagamy od menedżerów, by w pełni się poświęcali pracy, np. na stanowisku dyrektora szpitala. Skoro ich etat jest tak wymagający, nie powinny ich rozpraszać inne sprawy. Tak powinno być w idealnym świecie, tyle że nasz świat nie jest idealny. Po pierwsze, zdarza się, że dla ludzi naprawdę zdolnych i ambitnych pensje menedżerów publicznych firm i instytucji są niewystarczające, dlatego oni już przyjmując tę pracę liczą, że dostaną dodatkową synekurę na przykład w jakiejś radzie nadzorczej. I na tej podstawie decydują się zostać prezesem, dyrektorem. Poza tym wcale nie jest łatwo znaleźć na rynku fachowców chętnych do pracy w radach publicznych spółek. Wolałbym, żeby prezesi, dyrektorzy zajmowali się wyłącznie zarządzaniem własnymi firmami i nie trwonili czasu w radach nadzorczych innych spółek, ale też wiem, że trudno jest znaleźć kogoś, kto ma podobny do nich poziom wiedzy i doświadczenia, a w dodatku chciałby pracować w sektorze publicznym. Dlatego nie będę się oburzał, że w jednej spółce w radzie zasiada prezes innej firmy albo że jest to czyjś wujek. Interesuje mnie to, czy jego praca przynosi efekty. A jeśli już kogoś tak to oburza, to po prostu sprywatyzujmy, co się da. Jak coś będzie prywatne i właściciel zatrudni swojego pociotka, to zrobi to na własne biznesowe ryzyko. Nie ma innego sposobu, żeby ominąć klucz znajomości, zwłaszcza w naszej kulturze. Takie mamy społeczeństwo, politycy nie są od niego inni. Każdy z nas, jak trafia do szpitala, to najpierw się zastanawia: kogo ja tam znam. Jeśli jest gdzieś nabór do pracy, to myślimy, czy znamy tam kogoś, kto nam pomoże. Polityka nie jest od tego wolna, tylko tu dzieje się to w sposób zintensyfikowany.

Czy pracownicy urzędu miasta powinni pobierać dodatkową pensję za pracę w radach nadzorczych, czy może powinni to robić w ramach obowiązków służbowych?

Generalnie uważam, że powinno się płacić za wykonaną pracę. Jeśli ktoś ma kompetencje, to mnie to nie przeszkadza. Pytanie, czy na pewno nie ma innych osób do pracy w radzie. Jeśli dany urzędnik pełni kluczową rolę, czy zajmowanie się jakąś spółką nie odciągnie go od głównych obowiązków. Ale byłoby dobrze, żebyśmy skończyli z hipokryzją i nie wymagali od polityków czegoś, czego nie wymagamy od siebie. Nie oczekujmy idealistycznie, że oni przez wiele lat dla dobra publicznego, bez wynagrodzenia, będą działać w partiach, walczyć w kampaniach, pisać programy itd. Dla tych działaczy, którzy nie zdobywają wielkiej władzy ani prestiżu - a tych jest większość, bo ile osób z 60-tysięcznej partii może być posłami - posada w radzie może być formą gratyfikacji.
Rozm. Piotr Brzózka

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki