Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Klajster" w Teatrze Nowym

Łukasz Kaczyński
Dawno  na scenie "Nowego" nie było takiej zespołowości. Aktorzy grają niema na pustej scenie, muszą więc wiele z siebie dawać. Nawet pojedyczne sceny pozwalają stworzyć barwne postaci
Dawno na scenie "Nowego" nie było takiej zespołowości. Aktorzy grają niema na pustej scenie, muszą więc wiele z siebie dawać. Nawet pojedyczne sceny pozwalają stworzyć barwne postaci mat. teatru/Bartłomiej Sowa
Premiera "Klajstra" w Teatrze Nowym. Spektakl o Łodzi mówi o niej niewiele. Atutem jest aktorstwo

Po "Kokolobolo" do katalogu spektakli dedykowanych Łodzi Teatr Nowy im. K. Dejmka wpisał "Klajster" w reż. Wojtka Klemma. Premiera odbyła się w Międzynarodowym Dniu Teatru, inaugurując akcję "Dotknij Teatru".

Miał to być spektakl o Łodzi i jak robak toczących ją problemach. Akcentowano udział w jego realizacji łodzian, którzy lata temu stąd wyemigrowali: Tomasz Cymerman napisał sztukę, a Igor Stokwiszewski (działacz Krytyki Politycznej) zajął się dramaturgią. Atmosferę przed premierą podgrzewały wypowiedzi Klemma, którym trudno zaprzeczyć. Obejrzał on miasto i dostrzegł to, co umyka nawykłym do jego wyglądu łodzianom. Przeraziły go m.in. kilometry pustostanów w śródmieściu. Ale Klemm zaznacza, że interesuje go w ogóle fenomen upadających miast. Tu ujrzał zjawiska, które rozmiarami tworzą aurę jak z greckiej tragedii. Ale Cymerman nie stał się łódzkim Sofoklesem. "Uszył" sztukę ze stereotypów, chybionych rozpoznań, banalnych pomysłów i lewackiej agitki. Mieszają się tu wyobrażenia o Łodzi i upadłym Detroit.

W "dzielnicy kreatywnej" czworo znajomych otwiera bar wegański. Chcą stadnie i lokalnie działać na rzecz miasta, w które wierzą, ale wykorzysta ich władza. Jak tych, którzy w Detroit własnym sumptem zmieniali parki w ogródki i farmy. Tam na żyzną glebę połakomiły się wielkie firmy, w Łodzi chodzi po prostu o wykorzystanie "kreatywnych" do windowania cen gruntów. Władza mści się dotkliwie i rozbija grupę przyjaciół, bo jeden z nich, kontestator Artur (wreszcie Piotr Trojan gra coś więcej niż androgeniczne popychadło), oddał mocz na drzwi Prezesa (Sławomir Sulej). Potem odda i więcej, protestując przeciw ścinaniu drzew i sprzedaży ziemi pod market. Najbardziej boli go rozbieranie starych fabryk i budowanie z ich cegieł "Świątyni" (niekoniecznie rozumianej jako kościół), która stoi w nowym "Centrum".

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Weganie mają też problem (o, stereotypie!) z grupą nazistów, którzy są na garnuszku władzy i obrócą bar w pył. Z "naziolami" trzyma brat Artura (Mateusz Janicki), który dotąd osłaniał jego wegańskie szaleństwa, ale perswaduje, by z władzą nie zadzierać, bo wie ona jak mamić, łamać kręgosłupy moralne. Tak to się mniej więcej toczy, urozmaicone romansem Artura z odzianą przez ojca w pas cnoty Nową (świetna rola Dominiki Biernat). Aby było już doprawdy dramatycznie, ojcem okazuje się... wiadomo kto.

Pewnie, każda władza chce postawić sobie "świątynię", ale nie każda duża inwestycja jest zła. Złe są te głupie lub wypatroszone z idei i sensu, jak np. Nowe Centrum Łodzi. Nie są złe "kreatywne" bary, ruchy społeczne i proste chodniki, ale rzecz w adekwatności działań do problemów danego czasu. Ale subtelności u Cymermana nie ma, jakby miast zgłębić kulisy, wiedzę czerpał z artykułów gazetowych. Tych słusznych. Ciekawiej ukazuje on jak władza korumpuje naiwnych, ale eksponujący baśniowy przebieg zdarzeń finał to koszmarek, napisany do tego według zasady: nie wiesz jak zakończyć - zabij wszystkich!

Jeśli warto iść do "Nowego", to by pokłócić się z realizatorami o Łódź, konfrontując ich "Klajster" z własną codziennością. Koniecznie trzeba też obejrzeć aktorów, z których Klemm wiele wycisnął. Fizyczność odgrywa tu ważną rolę, ale inaczej realizuje ją Sulej tworząc upajającego się swą władzą Prezesa, inaczej Biernat, gdy jej Nowa uwodzi Artura, inaczej Bartosz Turzyński, gdy zapętla schizofreniczne dywagacje Roberta. Jest kilka innych esencjonalnych pomysłów inscenizacyjnych (gdy np. aktorki, w kostiumach jak stroje lalek Barbie, ucieleśniających próżność modowego szaleństwa, podrygują do dźwięków krosien), ale nie one wpisują się w pamięć, tylko zaciekłe onanizowanie się Brata ścinkami materiałów i jego "adorowanie" kanapy. Tak, tak, życie w Łodzi jest frustrujące. Nawet dla "nazioli".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki