Teatr Logos w Łodzi rozpoczął nowy sezon artystyczny rzeczą, a właściwie rzeczami poważnymi. "Rzeczy", według Rainera Marii Rilkego w przekładzie Bernarda Antochewicza, ułożył i wyreżyserował Bogusław Kierc. Zaprosił na wieczór poetycki, a właściwie wieczór konwersacyjny. Zagaja Poeta, próbuje przywołać nas do porządku, tzn. początku. Gdzieś do dzieciństwa, ale niekoniecznie naszego, lecz dzieciństwa jako takiego, dzieciństwa wszystkiego. Później na scenie rozsiadają się aktorzy. Prawie wśród widowni, a może nawet za mało wśród widowni. I zaczynają rozmawiać. Ze sobą, ale prawie też z widzami, choć może nawet za mało z widzami. Takie zostawienie teatralnej sytuacji o mały krok za wcześnie, kiedy można było śmiało pójść duży krok dalej (swoistym symbolem tego stanu są plecy grającej aktorki wystawione części publiczności), stworzyło poczucie zawieszenia, niepewności, nawet - a użyjmy odważnie tego słowa - niedoskonałości. Okoliczności zapraszają widza, ba - tak bardzo nawet, że ten może chciałby przestać czuć się widzem, chciałby zniwelować niekomfortową sytuację utrzymania percepcji w najwyższym stopniu uważności, by nie uronić nic z zawiłego języka, chciałby może nawet się odezwać, pokonwersować przecież. Tymczasem sugerując mu powrót do autentyczności, pozostawia się go w teatrze. Aż szkoda okazji do sprawdzenia, jak bardzo mógłby się dać oszukać...
Rzeczone słowo w Logosu (jak to brzmi) "Rzeczach" jest wymagające. Razem ze słuchającym wadzi się z Bogiem, ubiera w wyrażenia najskrytsze tęsknoty, łaknie nadziei, chce się wydostać z uwikłań. Pragnie walczyć, ale i miota się. Oczekuje, że słuchający, albo się w nim odnajdzie, albo się z nim zderzy. Nawet jeżeli pozostawi słuchającego z najstarszą i najprawdziwszą prawdą, że człowiekowi pozostaje niewiedza i obojętnie co powie, wiedzieć nie będzie...
W miejscu między słowem a widzem najlepiej odnajdują się Marek Targowski i Marek Kasprzyk, którzy umieścili się między pełnym przekonania uniesieniem, a zwyczajnym zwątpieniem. Wygrywają naturalnością i bezpośredniością wobec słowa, by nie przegrać "zagrywaniem" się nim. Być może to pokora wobec słowa podpowiada im, że treść jest tu wystarczająca i nie należy jej zawłaszczać.
Wśród rzeczy to słowo uruchamia aktorów, a poprzez nich - także rzeczy. Jedynie Dusza (Monika Tomczyk) cały czas drga, zajmuje się sobą, dotyka ludzi, reaguje na ich odkrycia. Tutaj tylko ona jest żywa. A może raczej tylko ona daje rzeczywiste życie istnieniu. Bez niej nie uniosą nas największe skrzydła. Bez niej wszystko jest rzeczą. To ona wyrywając się nieustannie zmusza do działania, do tworzenia, to z nią tylko zatem można rozwijać się, dążyć, być artystą. W metaforycznym finale to dusza zbiera rozmaitych uczestników życia, ludzi różnie pokiereszowanych, odmiennie pragnących, wokół tego samego celu, tego samego uniesienia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?