Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Śmierć siedzi na gruszy i się nie ruszy” w Teatrze im. Jaracza [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Łukasz Kaczyński
Premierą „Śmierć siedzi na gruszy i się nie ruszy” aktorzy Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi zapuścili się w rejony dotąd omijane.

„Śmierć...” wpisuje się w trend lekkich, wykorzystujących elementy performansu igraszek z widownią, które ostatnio często trafiają do repertuarów. Na tym tle na pewno wyróżnia się, bo jej reżyser, młody aktor i performer Kuba Falkowski dokonał rzeczy karkołomnej. Sobie tylko znanymi sposobami sprawił, że profesjonalni aktorzy pogrzebali znakomity warsztat i zeszli na poziom grupy ze szkolnego ogniska teatralnego.

A może o to chodziło? Może mieli oni grać początkujących aktorów, którzy grają postaci ze scenek tworzących filozoficzną dysputę o świecie odwróconym - gdzie zawieszenie przez człowieka praw śmierci okazuje się większym problemem niż groza skończoności istnienia? Jeśli tak - udało się. Aktorka tej miary co Ewa Audykowska-Wiśniewska (jako Śmierć uwięziona na zaklętej gruszy) ma np. zagrać temat „obżeraj się owocami i bądź przy tym dziwna” - w sam raz na egzamin do szkoły teatralnej. U widza świadomego jej dorobku wywołuje to bolesne zakłopotanie.

Grażyna Walasek jako Wyrobnik i Król „gra kubłami” zdobywając palmę pierwszeństwa w nadekspresji. Bogusława Pawelec grając z Chaplinowskim zacięciem kilka postaci (m.in. św. Piotra) i Piotr Krukowski profesjonalnie robią, co do nich należy, ale na strzępkach ról trudno budować coś ambitnego. Podążając tą logiką, tylko Monika Badowska „nie podołała” - jej rola (m.in. narratora w częstym kontakcie z widownią) jest naturalna, wyważona i dorzeczna.

Ten smutny regres aktorów, którzy są dziś u szczytu formy i powinni pracować nad dużymi rolami (jak nakazuje logika teatru i troska o aktora), a dotąd w sezonie nic nie grali, pobudza wyobraźnię i podpowiada, że można by całkiem rezygnować z przedstawień, a tylko drukować ich programy i plakaty. Można też rozpuścić zespoły, sprzedać budynki i przestać udawać, że odpowiedzialne za nie osoby interesuje poważny i potrzebny teatr. Bo podzielony na wątki-etiudy (każda z aktorem przewodnim) tekst Pilgrima (to alter ego szefa artystycznego „Jaracza” Seba Majewskiego), inspirowany dramatem Witolda Wandurskiego, otwiera przez reżyserem szerokie możliwości. Bywa absurdalnie dowcipny, a na zasadzie paraleli nienachalnie uruchamia tematy aktualne dla różnych czasów (wojna, pozycja kobiet, aborcja).

Coż z tego? Pomysły Kuby Falkowskiego na kolejne sceny dałyby mu wysoką notę, ale na Łódzkim Przeglądzie Teatrów Amatorskich. Ba, one są tam obecne od lat - instruktorzy potrafią z podopiecznymi udanie wykorzystać elementy teatru jarmarcznego, mimiki w roli maski, pastiszy rytuałów etc. Są tam nawet bardziej doszlifowane niż np. zepsuta aktywnością Falkowskiego scena obozu koncentracyjnego. Ze „Śmierci...” zostają więc w pamięci pojedyncze sceny i pamięć o ogólnej sympatycznej atmosferze, do której przyczynia się pląsający z aktorami Falkowski.

Podtytuł spektaklu sugeruje budowanie wspólnoty (modlitwą, by Śmierć z gruszy zeszła, i tańcem). Jak ją zawiązać bez wspólnej konfrontacji z sytuacją graniczną? Wątek zawieszenia praw Śmierci to chłodna, intelektualna projekcja, bez szans na utożsamienie. Inaczej niż choćby - też „Jaraczowski” - „Przypadek Iwana Iljicza”, aktorsko brawurowy, myślowo dojrzały.

Zobacz filmowy skrót najważniejszych wydarzeń minionego tygodnia - 11-17 kwietnia 2016 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki