MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Student w domu publicznym

Sławomir Sowa
Sławomir Sowa
Sławomir Sowa Dziennik Łódzki/archiwum/Grzegorz Gałasiński
Lepiej, żebyście nie wiedzieli, co wasze dzieci robią w akademikach. A jeśli już koniecznie chcecie wiedzieć, to robią coś podobnego do tego, co zagraniczni studenci, którzy przyjechali do Łodzi w ramach programu Erasmus. Rzucają butelkami po piwie przez okno, walczą na świetlówki wyrwane z lamp. I nie są to najgorsze rzeczy, które można sobie wyobrazić.

Chuligaństwo pozostaje chuligaństwem, ale dobrze nie mieć złudzeń. Po pierwsze, nasi studenci nie ustępują w niczym tym zagranicznym, po drugie, dawniej wcale nie było lepiej. Taki jest już syndrom psa, który jak się już urwie, to razem z łańcuchem i budą. Student mieszkający w domu niby jest dorosły, ale ojcowska i matczyna ręka mocno jednak trzymają za obrożę. Akademik to jest świat poza wszelką kontrolą, gdzie taki pies, który urwał się razem z budą i łańcuchem, trafia na takie same psy, które po raz pierwszy poczuły wolność.

W latach 80. studiowałem w Katowicach. Stan był wojenny. Pierwszy tydzień w akademiku na Ligocie zakończył się wyrzuceniem szafek z kuchni z czwartego piętra. Pech chciał, że w tym samym pionie na parterze mieszkał kierownik akademika. Wyrozumiały człowiek, który sam lubił wypić, ale nie mógł zignorować huku rozpadających się szafek w środku nocy i to pod swoim oknem. Jakiś czas potem z czwartego piętra wyleciała lodówka przez balkon. Skończyło się dyscyplinarką, naganą i wyrzuceniem "miotacza" z akademika. Ofiar w ludziach nie było.

Syndrom psa, który urwał się z łańcucha, dotyczył głównie pierwszych roczników. Koło trzeciego roku studiów przychodziła pewna stabilność emocjonalna. Ale były wyjątki. Dwaj koledzy dziś mieszkający w Radomsku, teraz panowie po pięćdziesiątce, mieli osobliwe hobby, będąc już na czwartym roku. Kiedy się upili - kradli drzwi w studenckich pokojach. Otwierali je delikatnie i po cichutku zdejmowali z zawiasów. Jeśli ktoś był zbyt pijany lub zbyt pogrążony w nauce - było po drzwiach. Tak drzwi stracił obecny pracownik naukowy IPN w Katowicach, wówczas wyjątkowy ochlapus i erudyta w jednej osobie. Wszystkie zaginione drzwi odnalazły się po miesiącu w jednej z toalet, gdzie perfidni sprawcy urwali klamkę, aby zamaskować schowek.
Zdarzyła się i mnie komisja dyscyplinarna w aspekcie pijacko-politycznym. W przededniu Święta Pracy pozrywaliśmy z kolegą plakaty pierwszomajowe w akademiku, śpiewając radośnie "Nie chcemy komuny, nie chcemy i już". Ktoś doniósł. Afera była straszna. Ale po pół roku komuś się odwidziało. Na posiedzeniu komisji dyscyplinarnej okazało się, że pijaństwo nie ulega wątpliwości, natomiast plakaty pierwszomajowe to właściwie zerwał przeciąg. Dostaliśmy naganę, a przewodniczący komisji pouczył nas, że nawet biorąc pod uwagę studencką fantazję, należy się stosownie zachowywać, gdyż - cytuję - "dom akademicki jest także domem publicznym".

Nie wzięliśmy tego dosłownie.
Sławomir Sowa

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki