Wraz z rozsypaniem się wieloletniego dyrektorskiego duetu kończy się pewna epoka w łódzkich teatrach (co z zadziwiająco polską stałością sprawia tu i tam satysfakcję). Sytuacja eksplodowała w Teatrze Wielkim, trudno mówić o artystycznej atmosferze w Teatrze im. Jaracza, pomruki niezadowolenia słychać zresztą i z paru innych miejsc w mieście. Przyczyny większości z nich mieszczą się między personalnymi relacjami w danej instytucji a notorycznym niedofinansowaniem kultury.
Niezależnie od oceny dokonań szefów placówek, ich postawa w dużej mierze jest jedynie konsekwencją wcześniejszych założeń (i poniechań) tzw. polityki kulturalnej przyjmowanej przez kolejne ekipy rządzące miastem, województwem i - nie bójmy się tego powiedzieć - krajem. Osoba kulturą zawiadująca nie jest wybierana z pierwszego rzędu, często dostaje kulturę na "doczepkę" do innych ambitnych zadań, by później głównie bywać i się grzać blaskiem. Wyżywione rządy duże i lokalne przekonanie o samo wyżywieniu zrzuciły na kulturę, używając w stosunku do niej biznesowo-korporacyjnego języka i interesując się nią wtedy, gdy udaje się przyciągnąć media, sprowadzając ją do eventowości i absurdalnego ekwiwalentu reklamowego.
W oczekiwaniu fleszy na czoło wysforowała się ludyczność, daliśmy sobie wmówić, że skoro jest takie zapotrzebowanie to trzeba je zaspokajać, a przecież nie jest to kulturą. Na pewno nie za publiczne pieniądze. Doraźność zaś myślenia polityków, obejmująca czas od wyborów do wyborów i dłuższą perspektywę własnych korzyści, uniemożliwia logiczne finansowanie czegoś, co wymaga wieloletniego planowania. Doszło do tego, że obecnie miastu nawet energia zasupłała się w węzeł. Ktoś to jeszcze potrafi rozwiązać?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?