Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr Muzyczny w Łodzi rozpoczął sezon prapremierą "Jesus Christ Superstar" [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Maciej Stanik
Pięknie rozpoczął sezon Teatr Muzyczny. Łódzka prapremiera rock-opery Andrew Lloyda Webbera i Tima Rice'a "Jesus Christ Superstar" także przez to, że jest pierwszą w kraju śpiewaną po angielsku, zapisuje się w historii teatru - ale głównie jako muzyczne wydarzenie.

Ze sceny biją młodzieńcza energia i wiara aktorów, wytypowanych do obsady kluczowych ról podczas castingu. Zbigniew Macias, śpiewak, szef artystyczny sceny i reżyser przedstawienia wraz z kierownikiem muzycznym José Maria Florencio spośród przybyłych do Łodzi blisko 200 osób wybrali wykonawców o mocnych, interesujących głosach. Reszty dopełniła młodość. I muzyka.

To bodaj najlepszy musical Webbera, w treści pięknie heretycki, bo z poziomu popkulturowego gatunku pokazuje Jezusa przede wszystkim jako człowieka - jego czyny, lęk i wątpliwości. Judasz to zaś nie wyrachowany zdrajca, ale ofiara własnych emocji i niezbędny "zapalnik" Boskiego planu, ale na tę rolę nie przystający. Z drugiej strony przełamanie, które zachodzi w przytłoczonym swą rolą Jezusie, całkowite zawierzenie Ojcu, który "dzierży wszystkie karty", jest przecież wyznaniem wiary wielkim, żarliwym i (jesteśmy przecież w teatrze) porywającym.

Florencio zdjął z partytury odium "hipisowskiej" tradycji i pokazał jak muzyka ta niewiele się zestarzała. Wzruszenie budzą nie tylko znane partie solowe - emocjonalnych "haczyków" jest tu wiele, także w partiach świetnie brzmiącego chóru. Uzupełniony o rockowe instrumentarium skład orkiestry brzmi świeżo i porywająco. Tej muzyki chce się słuchać więcej niż raz. Jeden zarzut można mieć do Florencio, że kluczowej partii Jezusa, "Gethsemane", odjął płynności rozdzielając ją na trzy części nie tylko zmianą rytmu, ale i pauzami (ciekawe, że problem z płynnym łączeniem scen na przestrzeni spektaklu miał też reżyser). Udanie podkreślono za to w "The Last Supper" ironię mrzonek przyszłych apostołów.

Zbigniew Macias zaproponował uniwersalizację akcji, lokując ją w świecie współczesnym, ale nieco wykrzywionym. Na zwolenników Jezusa nasłał szwadron sił porządkowych, z Piłata i Kajfasza (w piątkowej obsadzie: baryton Tomasz Rak i bas Paweł Erdman z zespołu "Muzycznego", obdarzeni "ciemnymi" głosami, dbający o wymowę gestów) uczynił zdehumanizowanymi namiestnikami Imperium Zła. Zamysł ten dopełnia scenografia Grzegorza Policińskiego. Chłodne kolory i ostrołukowe przejścia odsyłają do brudnych zaułków futurystycznego miasta, jak i do katakumb, w których chronili się pierwsi chrześcijanie.

Inaczej niż zapowiadał, reżyser nie opowiedział akcji oczami Judasza (Tomasz Bacajewski). Pierwszeństwo ma historia Jezusa (Piotr Wojciechowski), ale role Szymona (Rafał Łysak) i Piotra (Dawid Pelowski) stały się epizodyczne. Dziwi, że w tej bezpiecznej realizacji Maria Magdalena (obdarzona balsamiczną barwą Ewa Prus) podkreśla cielesne, mniej platoniczne zainteresowanie Jezusem.

Wokalne prowadzenie aktorów budzi uznanie, gorzej z ich statyczną obecnością na scenie. Nieuruchomione, wyprężone jak struna ciała nie wzbogacają przekazu. Naiwnie prezentuje się układanie apostołów do snu przed "Gethsemane". Na szczęście są i sceny o sporej mocy (chorzy w "The Temple", biczowanie), inne, jak entre Heroda (Nicola Palladini gra go jako drag-queen, ale nie "pod brawka") i jego baśniowego dworu, po prostu bawią. Warto by rozbić monotonię wprowadzania i wyprowadzania grup aktorów tylko przez prawe i lewe kulisy.

Sporym wysiłkiem realizatorom udało się ukryć biedę, dając musical, którego Łódź się nie powstydzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki