Gdy sędzia odgwizdał zwycięski remis, euforię w polskich domach pogrążonych w stanie wojennym trudno dziś opisać, a Włodzimierz Smolarek z Łodzi (takim był dla nas zawsze), stał się bohaterem. Narodowym.
W tamtych czasach jeszcze kopałem szkolną piłkę, dziś jestem kibicem wyłącznie telewizyjnym, i to sporadycznym. W ciągu tych wszystkich lat bardzo wiele zmieniło się też w rzeczywistości, która nas otacza. Ale Włodzimierz Smolarek przez cały czas należał do tych postaci polskiej piłki, które są doskonale znane również tym, którym wydaje się, że do rozegrania meczu wystarczy jedna drużyna. Więcej, jego osobowość miała niebagatelne znaczenie i dla tych, którzy piłki nożnej nie odróżniają od ping ponga. Bo stanowił to, co dziś jest przerażająco rzadkie nie tylko w sporcie: charakter i najzwyczajniej w świecie dobry przykład. To od niego można się było nauczyć, że nie warto odpuszczać, bo konsekwencja i walka do końca o to, w co się wierzy, często przynoszą dobre skutki. To on w budujący sposób wykazywał, że nie ma takiego przeciwnika, którego nie można pokonać. To on przekonywał, że sens tkwi nie w wyrzucaniu z siebie wielu słów i strojeniu min do kamer oraz obiektywów, ale w pracowitym robieniu swojego. To on w końcu przypominał, że lepiej za końmi biegać, niż sprzedać siebie i swoje przekonania. Proste prawdy, które w czasach dominacji duchowych miernot, stają się niemal niedostępne. Aż żal, że takiego nauczyciela tak słabo wykorzystywało miasto, w którym zostawił serce, a i płuca na boisku. Odejście Włodzimierza Smolarka dobitnie uświadamia, że tak mało wokół nas jest dziś osób, od których warto się czegoś uczyć.
Dariusz Pawłowski
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?