Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Pszoniak: Aktor, który jak Łódź - nie miał przestrzeni dla tandety

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
W najlepszym polskim filmie, „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy, jest scena, kiedy Wojciech Pszoniak jako Moryc Welt niespodziewanie odwraca się do kamery i macha do widza. Zaimprowizowane wytrącenie oglądającego z hipnotycznego seansu. Jak cała kariera wybitnego aktora, którego radosne pozdrowienie, kilka dni temu zamieniło się w wytrącające z codzienności istnienia smutne pożegnanie.

- Lubię ludzi z charakterem. Niekoniecznie ładnych, a czasem denerwujących. Łódź jest takim właśnie miastem. Czuje się tu jej dawnego ducha, zachowała się cała miejska struktura. Mam wiele wspaniałych aktorskich wspomnień związanych z Łodzią, to ważne miasto w moim życiu - mówił Wojciech Pszoniak w maju 2019 roku, gdy zdecydował się właśnie w Łodzi zadebiutować rolą w operze. Na pięćdziesięciolecie pracy artystycznej wcielił się w Prokuratora/Przybysza podczas plenerowego wykonania napisanej dla łódzkiego Teatru Wielkiego opery „Człowiek z Manufaktury”. Jak zawsze, zachwycił. A przy okazji przypomniał, jak silne były jego związki z naszym miastem.

- Tak się złożyło, że jestem kojarzony z Łodzią, z Ziemią Obiecaną i pałacem Poznańskich, w którym kręciliśmy sceny do filmu Wajdy. Gdy powstał pomysł stworzenia współczesnej opery o Poznańskim i Łodzi, bałem się tylko jednej rzeczy: żeby nie zaproponowano mi powielenia mojej roli Moryca Welta - wyjaśniał.

Przygotowując się do występu zamieszkał w hotelu Vienna House Andel’s, miał apartament z widokiem na Manufakturę. Krzysztof Korwin-Piotrowski, pomysłodawca powstania opery i koordynator całego projektu, który towarzyszył Wojciechowi Pszoniakowi podczas pobytu w Łodzi, opowiadał później, że aktor stając w oknie hotelu zapewniał, iż mógłby tu zamieszkać. - Tu jest genius loci, połączenie przeszłości z nowoczesnością - zachwycał się. A jednocześnie przecież tymi słowami wyrażał istotę swojego aktorstwa. Opartą na bardzo sumiennym wyborze ról, postaciach wywodzących się z klasyki literatury, ale którym mógłby nadać współczesny wymiar, zagrać na swój ekspresyjny sposób, ale z ogromnym wyczuciem psychologii.

Łódź to miejsce operowego debiutu artysty, ale również o wiele wcześniejszego, filmowego. W roku 1970 zagrał na planie w naszym mieście niedużą rolę w filmie „Twarz anioła” w reżyserii Zbigniewa Chmielewskiego. Była to opowieść o dzieciach więzionych w hitlerowskim obozie koncentracyjnym w Łodzi, a Pszoniak pojawiał się w epizodzie. Opowiedział o tym w książce „Aktor. Wojciech Pszoniak w rozmowie z Michałem Komarem” (Wydawnictwo Literackie): „Zmaltretowanemu chłopcu śni się ojciec, machający mu ręką z fabrycznego komina. Miałem wychylić się z galeryjki, nade mną obłok dymu, pomachać, to wszystko. Aha, wychylić się tylko do pasa… Czyli że nie przebieram się od pasa w dół. Zostaję we własnych spodniach i butach, nowych, ślicznych, byłem z nich dumny. Wszedłem ze strażakiem na komin fabryczny w centrum Łodzi. Na balkoniku, wokół chłodnicy obitej papą i deskami, czekał pirotechnik. Kamera na dole. Wieje bardzo silny wiatr. Pirotechnik zapala świecę dymną. Poryw wiatru kieruje dym na mnie. Wychylam się. (...) Chłodnica zajęła się ogniem. Płonące deski i papa odcięły nam drogę do stalowych szczebli drabinki. Nie ma ucieczki. (...) Rzucam się w płomienie, docieram do drabinki. Schodzę, zostawiając na rozżarzonych szczeblach strzępy skóry z dłoni, czuję na sobie coraz gęściej spadające krople smoły… (...) Opatrzono mnie na pogotowiu i odesłano drugą klasą do Krakowa. A buty kompletnie zniszczone”.

Cztery lata później był już Morycem Weltem w „Ziemi obiecanej”. W legendarnym filmie stworzył genialną kreację, złożoną, odważną, oszałamiającą witalnością - taką, o której mówi się: oscarowa. Przyznał po latach, że choć na początku spierał się z Andrzejem Wajdą o interpretację swojego bohatera, to ostatecznie bardzo pokochał tę rolę. Spędził wówczas w Łodzi długi czas, jak sam przyznawał, nie brakowało elementów rozrywkowych, ale i trudnych. Oprócz najbardziej łódzkiego filmu, powstał wówczas również teledysk promujący produkcję, ze śpiewaną przez Wojciecha Pszoniaka, Daniela Olbrychskiego i Andrzeja Seweryna piosenką do słów Jonasza Kofty i z muzyką Zygmunta Koniecznego. Aktorzy idą ulicą Piotrkowską do Placu Wolności, wśród tłumu gapiów, śpiewając m.in.: „Byliśmy kiedyś młodzi w najmłodszym mieście Łodzi, tu każdy z nas przychodził, żeby pieniądze mieć; kto nam obiecał tę ziemię, żyć nie nauczył nas na niej, w przeciwną stronę czas biegnie, tynki płowieją i pamięć, już miasto zapomniało nas”. Piotrkowską jeżdżą autobusy i tramwaje... „wszystko to zmiótł historii wiatr i tylko miasto stoi”- kończą pieśń aktorzy.

W czasach boomu Łodzi Filmowej Wojciech Pszoniak mieszkał zawsze w Hotelu Grand, po latach powstał tam jego apartament, numer 409, na czwartym piętrze.

- Lubiłem tu mieszkać, to miejsce to serce Łodzi - mówił. - W Malinowej na śniadanie można było zjeść doskonałe bułeczki z masłem.

Obok Grandu, 16 października 1998 roku, na ulicy Piotrkowskiej, została odsłonięta gwiazda Wojciecha Pszoniaka w Łódzkiej Alei Gwiazd. W Łodzi jest też ulica Moryca Welta (przy Hetmańskiej). Muzeum Kinematografii w Łodzi przypomniało spotkanie z aktorem, które odbyło się w tej instytucji w roku 2016. - Ja bardzo lubię Łódź. To jest szorstkie miasto. Ja mydło toaletowe lubię, ale tylko, jak myje ręce, a nie w innych dziedzinach. Łódź to takie prawdziwe miasto, z historią. Tu się działy prawdziwe dramaty ludzi. Czuję to historię, odbieram to - powiedział wtedy. Łódź i Wojciech Pszoniak byli i pozostaną ze sobą bardzo blisko...

Wojciech Pszoniak dostrzegał i cenił łódzkie przeciwności, tak bardzo przecież też obecne w jego aktorskiej twórczości. Był aktorem, który jak Łódź, mógł wszystko, byleby tylko dostał taką możliwość. Z jednej strony potrafił błaznować w kabarecie Pod Egidą („Awas”), z drugiej zagrać niezwykle skupioną, przerażającą postać Maximiliena de Robespierre’a w głośnym „Dantonie” Wajdy. Miał doskonały słuch (był wykształconym oboistą, pod koniec życia uczył się grać na wiolonczeli), niezwykłą intuicję, otwartość na człowieka. Pogodny, potrafił smakować życie, świetnie gotował (wydał nawet książkę kucharską ze swoimi przepisami). Jednocześnie traktował życie serio, domagał się odpowiedzialności, konsekwencji, stawiania poważnych pytań i szukania na nie odpowiedzi, uważał, że należy pracować i postępować tak, aby pod wszystkim, czego się w życiu dokonało, można się było podpisać.

„Wszystko, co dotyczy człowieka jest mi bliskie; aktorstwo jest sztuką o człowieku, nie gra się zawodu, rasy, czy problemu, tylko człowieka” - powiedział. Bo to człowiek jest potrzebny człowiekowi. I Łodzi.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki