Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź: Trubadurzy mają 45 lat!

Anna Gronczewska
Trubadurzy dziś: (od lewej) Sławomir Kowalewski, Marian Lichtman, Ryszard Poznakowski i  Jacek Malanowski.
Trubadurzy dziś: (od lewej) Sławomir Kowalewski, Marian Lichtman, Ryszard Poznakowski i Jacek Malanowski. Grzegorz Gałasiński
Jeden z najpopularniejszych polskich zespołów muzycznych - Trubadurzy - stworzyli chłopcy z Łodzi. Właśnie obchodzą jubileusz. I w styczniu planują z tej okazji wielki koncert.

Wszystko zaczęło się w Międzyzdrojach. Na plaży Sławek i Krzysiek omawiali repertuar dla nowego zespołu. Mieli być polskimi Beatlesami. Nie przypuszczali pewnie, że tak narodzą się Trubadurzy, jeden z najpopularniejszych polskich zespołów muzycznych. To było czterdzieści pięć lat temu.
Trubadurów założyli chłopcy z Łodzi. Sławek Kowalewski i Krzysztof Krawczyk znali się ze szkoły. Razem chodzili do I LO im. Mikołaja Kopernika. Mariana Lichtmana poznali na Spotkaniach z Piosenką, gdzie stawiali pierwsze kroki estradowe i marzyli o wielkiej karierze. Akurat cały świat zwariował na punkcie zespołu The Beatles.

- Mieliśmy stworzyć kwartet na ich wzór - mówi Sławomir Kowalewski. - Wszyscy mieli grać i śpiewać.
Tu pojawiły się problemy. Każdy z chłopaków chciał być... solistą.

- Ze Sławkiem znaliśmy się już wcześniej, bo byliśmy takimi Elvisami Presleyami tamtych czasów - wspomina Marian Lichtman. - Śpiewaliśmy na Spotkaniach z Piosenką. Pokazał się na nich Krzysio Krawczyk. Założyliśmy zespół, w którym wszyscy byliśmy solistami. Ale gdy przyszła moda na Beatlesów, nikt już nie chciał być Presleyem czy Paulem Anką, tylko chłopcem z Liverpoolu. Sławek był gitarzystą, musiał przerzucić się na bas. Krzysiek też wziął się za gitarę. Ja zostałem śpiewakiem i też gitarzystą. Ale potrzebny był perkusista. Tu pojawił się problem. Perkusista nie śpiewał. Ja miałem ambicję być solistą...

Dziś Marian Lichtman śmieje się, że strasznie obraził się na Sławka i Krzyśka, że zaproponowali mu bycie perkusistą. Na szczęście przeszło mu i pogodził się z chłopakami.

- Wytłumaczyłem Marianowi, że tak jak Beatlesi wszyscy będziemy śpiewać - mówi Sławomir Kowalewski. - A on będzie takim naszym Ringo Starem, który grał na perkusji i śpiewał.

Trzeba było jeszcze namówić tatę Mariana, by kupił mu perkusję. Nie było to łatwe. Ojciec marzył, by syn został lekarzem, a nie muzykiem. W końcu dostał od taty perkusję, ale uproszczoną wersję, bez tzw. stopy.

- Pierwsze koncerty mieliśmy pod "Siódemkami" - opowiada Marian Lichtman. - Miałem tak silną prawą nogę, że wybijałem rytm o podłogę. Też nieźle brzmiało. Śpiewaliśmy wtedy też piosenki swoje i Beatlesów w łódzkiej telewizji. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Śpiewaliśmy codziennie. Jako pierwsi w Polsce zaczęliśmy śpiewać akordami. Uznano nas za najlepszą polską grupę wokalną. W 1966 roku wygraliśmy ze "Skaldami" opolskie debiuty.

Krzysztof Krawczyk też miał problem. Dobrze śpiewał, ale nie grał na gitarze i musiał się nauczyć. Pierwsze lekcje pobierał nad morzem, u Sławka.

- Muszę przyznać, że Krzysiek był pojętnym uczniem - dodaje Kowalewski. - Problem miał tylko z tak zwanym chwytem barre. Palec przechodził przez cały gryf. Pamiętam, że na noc wiązałem Krzyśkowi rękę do gryfu. I nauczył się szybko tego trudnego chwytu.

Krzysztof Krawczyk przyznaje, że wszystko zaczęło się od marzeń. I pewnie nie byłoby Trubadurów, gdyby nie Beatlesi, Czerwone Gitary.
- Tak ćwiczyłem na gitarze, że nie raz odpadały palce! - przyznaje piosenkarz. - Graliśmy na ciężkich, czeskich gitarach elektrycznych, jedynych wtedy dostępnych na rynku. Ale miały dobry dźwięk. Tylko Sławek grał na gitarze, która wyglądem przypominała odwróconą altówkę.

Krawczyk, gdy słucha dziś swojej barwy głosu z początków Trubadurów to tylko się śmieje.
- Dziś to dla mnie niedopuszczalny dźwięk! - dodaje. - Ale wtedy wszyscy się nim zachwycali. Ja nie miałem żadnych wokalnych wzorów. Śpiewałem cygańską metodą.

Kiedy Krzysztof Krawczyk patrzy wstecz, to mówi, że dla nich wtedy najważniejsze było, by grać i być razem. Lubili się i uzupełniali. Każdy był indywidualnością. Sławek dawał niepowtarzalną melodykę, Marian dynamikę, Rysiek muzykę i intelekt. Pamięta opowieści Sławka, które działały na jego wyobraźnię.

- Krzysiu, kiedyś będzie zapowiadał nas Lucjan Kydryński! - mówił Sławek, a Krzysztof gdy tego słuchał pękał ze śmiechu. Ale przepowiednia Sławka Kowalewskiego spełniła się. Opowiadał też, że znany wtedy zespół Zygmunta Wicharego nie zmienia koszul, a jak się pobrudzą, to wyrzucają i kupują nowe. A gdy wchodzili do restauracji, to każdy z członków zespołu miał w butonierce po 500 złotych. Oni potem też nie narzekali na brak pieniędzy.

W pierwszym składzie oprócz Krzysztofa Krawczyka, Sławomira Kowalewskiego i Mariana Lichtmana grali jeszcze Bogdan Borkowski i Jerzy Krzemiński, który potem odszedł do łódzkiej konkurencji, czyli No To Co. Krótko w Trubadurach śpiewała Sława Mikołajczyk. Pierwszym przebojem zespołu były "Słoneczniki, kwiaty" z muzyką Sławomira Kowalewskiego.

Kiedyś Trubadurów zobaczył Ryszard Poznakowski, który pisał piosenki i występował w Czerwono-Czarnych. Był też kierownikiem Telewizyjnej Giełdy Piosenki. Przyjechał, by zaangażować ich do programu. Ale kiedy spotkał Sławka, Krzyśka i Mariana sam zaangażował się do ich zespołu. Potem skomponował wiele hitów Trubadurów.

- Pojechaliśmy na "obóz integracyjny" do Karpacza - wspomina Ryszard Poznakowski. - Finansowałem ten wyjazd, ale zaczynało brakować pieniędzy. Za ostatni grosz kupiłem rolmopsa. Żyletką, równo dzieliliśmy go na cztery części..

Samą nazwę Trubadurzy wymyślił Sławomir Kowalewski. Jego kolega Bogdan Borkowski zajrzał do encyklopedii i powiedział, że są tacy wędrowni muzycy, jak trubadurzy, skaldowie czy minnesingerzy.
- Nie wiedziałem, że jest już zespół Skaldowie - twierdzi Sławomir Kowalewski. - Ale mnie najbardziej spodobała się nazwa Trubadurzy. Tak fajnie brzmiała. Była idealna dla nas. I zostaliśmy Trubadurami.

Pierwszy wielkim hitem zespołu były "Krajobrazy". Płyta o tym tytule rozeszła się w liczbie 120 tys. egzemplarzy. W sumie nagrali sześć złotych krążków i dwa platynowe. Trubadurzy byli pierwszym polskim zespołem, który do każdej piosenki wymyślał choreografię.
- Ktoś też wpadł na "genialny" pomysł, by do naszych gitar dołączyć mikrofony - śmieje się dziś Krzysztof Krawczyk.

Trubadurzy mieli charakterystyczne stroje. Najpierw Estrada Łódzka ubierała ich w jakieś peleryny z kosza. Potem Krzysztof Krawczyk wpadł na pomysł, by stroje zaprojektował dla nich Szymon Kobyliński. Nawiązywały one do muszkieterów, bohaterów książek Aleksandra Dumasa.

- Każdy z nas miał zaprojektowany indywidualnie strój!- dodaje Sławomir Kowalewski.
Ryszard Poznakowski mówi, że Trubadurzy wprowadzili do muzyki i subkultury nową modę. Młodzież ubierała się w garnitury, białe koszule.

- Jak tacy starzy maluccy - śmieje się. - My wprowadziliśmy modę na buty na wysokich obcasach, długie włosy.

U szczytu popularności Ryszard Poznakowski zachorował. Nie mógł występować z zespołem. A były podpisane kontrakty. Wtedy do zespołu doszła solistka Amazonek z Poznania, Halina Żytkowiak. Potem Poznakowski wrócił do Trubadurów, a piosenkarka pozostała. Została nawet żoną Krzysztofa Krawczyka.

Bywało, że Trubadurzy spędzali w trasie 360 dni w roku. Do domu wracali na Boże Narodzenie, bo na Wielkanoc nie zawsze. Objechali wzdłuż i wszerz Związek Radziecki. Z dumą opowiadają, że występowali na inauguracji olimpiady w Monachium, w 1972 roku.

- Naszym suportem był Carlos Santana! - śmieje się Sławomir Kowalewski. Proponowano im wtedy, by zostali za granicą. Zdecydowali się jednak wracać do Polski.

W 1974 roku z zespołem pożegnał się Krzysztof Krawczyk. Zaczął robić karierę solową. Powiedział uczciwie, że nie da rady ciągnąć dwie rzeczy na raz. Krawczyk opowiada, że początkowo nie pchał się, by być solistą. Ale solo zaśpiewał "Byłaś tu", "Kim jesteś". Ludziom się spodobało.

- Zauważyłem, że zaczyna u mnie rosnąć balon pychy, gdy na koncertach dziewczyny wyjmują chusteczki i płaczą - wspomina Krzysztof Krawczyk. - Trochę nad ziemią fruwałem. Ale generalnie byliśmy skromni, nie rozrabialiśmy po hotelach. Lubiliśmy jednak świętować i przebywać ze sobą.
Krzysztof Krawczyk przyznaje, że karierę solową zaczął dzięki Ryszardowi Poznakowskiemu. On pomógł mu się wylansować jako solista. Wdzięczny jest też Sławkowi Kowalewskiemu za to, że nauczył go grać na gitarze, a Marianowi Lichtmanowi, że mu zawsze towarzyszył.

Po czterdziestu pięciu latach Trubadurzy dalej spotykają się, rozmawiają, choć Ryszard i Krzysztof występują z nimi na scenie sporadycznie. Gra za to w zespole dwóch nowych członków: Jacek Malanowski i Piotr Kuźniak. Po tylu latach dalej mogą powiedzieć, że są przyjaciółmi, choć nie obyło się bez nieporozumień.

- Im jesteśmy starsi, to jesteśmy bardziej kapryśni - twierdzi Krzysztof Krawczyk.- Mamy różne zdania na pewne tematy, ale nie ma to znaczenia. Kocham ich tak jak brata czy syna!

Marian Lichtman uważa, że przetrwali tyle lat, bo zawsze byli przyjaciółmi. Znali się i lubili zanim powstali Trubadurzy. Zespołu nie stworzyli menadżerowie. Dlatego są kapelą, która nie powstała na dwa-trzy lata, a na czterdzieści pięć!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki