Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pecha przynoszą kobiety i pawie pióra. Jakie przesądy mają aktorzy, marynarze i sportowcy?

Anna Gronczewska
Andrzej Fogiel
Andrzej Fogiel Grzegorz Gałasiński
Mówi się, że aktorzy to najbardziej przesądni ludzie. Nie gwiżdżą w teatrze, depczą egzemplarz roli, który upadnie na podłogę. Ale swoje przesądy mają też inni. Na przykład sportowcy czy marynarze.

Andrzej Fogiel jest aktorem Teatru Muzycznego w Łodzi. Pochodzi z rodziny o wielkich aktorskich tradycjach. Jego nieżyjący już ojciec Aleksander to też znany aktor. Grał między innymi Maćka z Bogdańca w "Krzyżakach" czy sołtysa w trylogii o Pawlakach i Kargulach.

Aktorem jest też brat pana Andrzeja, Tomasz. Skończył szkołę filmową, ale tak jak Andrzej wybrał operetkę, choć po studiach występował w łódzkim Teatrze Nowym, u Kazimierza Dejmka. Potem wyjechał do Trójmiasta. Dostał angaż do Teatru Wybrzeże, obecnie jest solistą w Teatrze Muzycznym w Gdyni, wykłada też w tamtejszej szkole teatralnej. Na dodatek bliskim kuzynem Foglów był znakomity piosenkarz Mieczysław Fogg.

- Był stryjecznym bratem mojego ojca, ale byli z sobą bardzo zżyci, można powiedzieć, że jak rodzeni bracia! - twierdzi Andrzej Fogiel. Nic więc dziwnego, że w ich rodzinie opowieści o aktorskich przesądach przechodziły z pokolenia na pokolenie. Andrzej

Fogiel zapamiętał na przykład, że w teatrze nie można śpiewać piosenki "Lecą, lecą świetliki".- Bo gdy śpiewa się tę piosenkę, to może spalić się teatr! - wyjaśnia Andrzej Fogiel. - Podobno przed wieloma laty śpiewano ją w jednym z rewiowych teatrów warszawskich. Mieścił się on w drewnianym budynku. I teatr się spalił. Od tej pory tej piosenki nie śpiewa się w teatrach.

Inny przesąd mówi, że aktor musi uważać, gdy jego rekwizytem jest... trumna. - Jeden z kolegów grał w trumnie w przedstawieniu "Bolesław Śmiały" i potem popełnił samobójstwo - dodaje pan Andrzej. Przypomina jednocześnie, że w teatrze nie wolno jeść pestek dyni czy słonecznika. Grozi to bowiem wypadkiem.

- Przekonała się o tym jedna z moich koleżanek, z którą grałem w łódzkim Teatrze Powszechnym - opowiada Andrzej Fogiel.- Przed wejściem na scenę siedziała w tzw. plotkarni i jadła pestki dyni. Podszedłem do niej i powiedziałem, że to przynosi pecha. Ona się tylko uśmiechnęła. Po chwili odebrała telefon i dowiedziała się, że jej mąż miał w Zakopanem wypadek samochodowy...

Andrzej Fogiel twierdzi, że nie wolno też wchodzić na widownię w kapeluszu lub innym nakryciu głowy. - Skąd wzięły się te wszystkie przesądy, nie mam pojęcia, ale na pewno stanowią część teatralnej tradycji - zapewnia aktor Teatru Muzycznego w Łodzi.

Przesądy teatralne bardzo dobrze zna też znany łódzki tenor Dariusz Stachura. O ich mocy przekonał się, gdy był jeszcze adeptem sztuki aktorskiej. Z Małgorzatą Borowik miał wystąpić w musicalu i stepować na stołach. Przygotowano mu do tego występu specjalne buty. Nie wyglądały jednak zbyt reprezentacyjnie. - Były to białe buty, które przemalowano na kolor brązowy - dodaje Dariusz Stachura. - Wyglądały okropnie.

Niedługo przed premierą pan Dariusz oddał do mechanika samochód. Wtedy mieszkał jeszcze w Brzezinach. Akurat w tamtym kierunku jechał kolega. Obiecał, że wysadzi go na Dołach, a tam tenor miał się przesiąść na autobus. - Kolega nagle wpadł do garderoby i powiedział, że już jedzie - wspomina Dariusz Stachura. - Szybko więc wyszedłem z teatru. Kolega wysadził mnie na Dołach. Wysiadłem z auta, on odjechał. I patrzę, że zapomniałem zmienić buty. Jestem w tych okropnych, brązowych, przemalowanych z białych. Stwierdziłem, że nie mogę w nich nigdzie jechać. Muszę wrócić do teatru i je zmienić, choć pamiętałem, że jeden z teatralnych przesądów mówi, że nie wolno się wracać.

Dariusz Stachura zmienił buty, pojechał do domu. Z pewną obawą oczekiwał na premierę spektaklu. Wszystko poszło znakomicie. Ale minęło trochę czasu i występował w "Weselu Figara". Przed wejściem na scenę rozmawiał z koleżanką. Nagle usłyszał znajomą muzykę. Szybko wszedł na scenę. Dyrygent zamarł... Okazało się, że artysta wszedł na scenę o wiele za wcześnie. Potem było wiele śmiechu.

- Jeśli chodzi o aktorskie przesądy, to nie można też wchodzić na scenę na przykład w kurtce - twierdzi Dariusz Stachura. - Teatr to świat sztuki, miejsce, które należy szanować. Ludzie oddają serce, duszę, gdy wchodzą na scenę.

Jacka Łuczaka, urodzonego w Łodzi aktora, przez wiele lat można było oglądać na deskach łódzkiego Teatru Powszechnego, między innymi w bijącej rekordy popularności sztuce "Szalone nożyczki". Dziś pracuje w Teatrze Kwadrat w Warszawie.
- Sam nie jestem przesądny, ale te przesądy to rodzaj teatralnego kostiumu - mówi Jacek Łuczak. - Te przesądy przechodzą z pokolenia na pokolenie. Osobiście bardzo nie lubię, gdy podczas przygotowań do premiery ktoś powie coś ironicznego, że się na pewno nie uda. Choć nawet nie ma złej woli. Raz tak ktoś powiedział i potem niestety się to sprawdziło.

Jednym z najpopularniejszych przesądów jest zakazujący w teatrze gwizdania. Gdy ktoś gwiżdże, to potem sam może być wygwizdany, gdy pojawi się na scenie. - Tylko że ten zakaz gwizdania wziął się moim zdaniem z czego innego - wyjaśnia Jacek Łuczak. - Kiedyś, jeszcze w dawnym teatrze francuskim, teatralni maszyniści, a więc ci, którzy uruchamiali maszyny, wnosili rekwizyty, porozumiewali się właśnie za pomocą gwizdów. Gdy zaczynał gwizdać ktoś inny, to wszystko mogło się pomieszać. Dlatego w teatrze nie wolno było gwizdać.

Mnóstwo przesądów pojawia się przy okazji najbardziej zaawansowanego etapu prac nad nowym spektaklem. Dotyczy to zwłaszcza prób. Wiadomo, że trzecią generalną próbę należy położyć, bo inaczej premiera się nie uda. Im lepsza próba, tym gorsza premiera - potwierdzają aktorzy.

Michał Szewczyk, jeden z najpopularniejszych łódzkich aktorów, związany z Teatrem Powszechnym w Łodzi, przyznaje, że nie chciał nigdy kusić losu i stosował się do teatralnych przesądów. Gdy więc na podłogę upadł tekst roli czy scenariusz, to zawsze go przydeptywał. Inny z takich przesądów mówił, że gdy aktorowi oderwał się guzik i trzeba było go przyszyć bez zdejmowania kostiumu, to w ustach trzeba było trzymać nitkę. Inaczej będzie szwankowała pamięć.

- Te dwa przesądy związane są z pamięcią, bo przecież aktor uczy się na pamięć roli - tłumaczy Michał Szewczyk. - Tu nic nie jest nagrywane, w teatrze wszystko jest na żywo. Gdy zapomni się roli, to jest klapa. Dlatego przez lata w teatrze tak ważną rolę odgrywał suflet i jego budka.

Sam pamięta jedną zabawną historię. Dostał nagłe zastępstwo w "Ani z Zielonego Wzgórza". Dyrektor Maciej Korwin przyszedł do niego i zapytał, czy nie zagrałby Mateusza. Nie można było odwołać spektaklu, bo przyjechały autokary z Tomaszowa Mazowieckiego, Piotrkowa Trybunalskiego. Michał Szewczyk się zgodził. Przejrzał rolę przed wyjściem na scenę. Mieli mu pomagać inni aktorzy. Liczył zwłaszcza na pomoc Zbigniewa Szczapińskiego.

- Przed spektaklem dyrektor Maciej Korwin wyszedł na scenę i powiedział o zaistniałej sytuacji - wspomina Michał Szewczyk. - Jeszcze przed spektaklem dostałem brawa. Potem zaczął się spektakl. Pomagała mi Basia Szcześniak, która grała moją siostrę, i Zbyszek Szczapiński. W pewnym momencie słyszę, jak Zbyszek szepcze mi: Teraz będzie trochę wolnego czasu... Szybko stwierdziłem: Teraz masz wolny czas, Aniu! Wszyscy zamarli. Przede wszystkim nie powinienem znać imienia Ani... Potem okazało się, że w tym momencie aktorka grająca Anię miała śpiewać i ja miałem mieć trochę wolnego.

Barbara Wałkówna to jedna z najbardziej zasłużonych łódzkich aktorek. Jest absolwentką krakowskiej szkoły teatralnej, tak jak jej nieżyjący już mąż, Józef Zbiróg. W 1960 roku przyjechali do Łodzi. Przez dziesięć lat występowali z sukcesami w Teatrze Jaracza. W 1971 roku przenieśli się do Teatru Nowego. Zostali aktorami Kazimierza Dejmka.

Dziś mówi, że jako absolwentka, a potem wykładowca w krakowskiej szkole teatralnej nasłuchała się o różnych przesądach aktorskich i zabawnych sytuacjach na scenie. - Te przesądy to takie zaklinanie losu - mówi pani Barbara. - Niby nikt tego nie traktuje poważnie, a niemal każdy się do nich stosuje. Na przykład przed wejściem na scenę trzeba się odwrócić i... splunąć.
Niektórzy robią to, gdy pierwszy raz wchodzą na scenę, inni przy każdym wejściu. Zależy kto ma jakie samopoczucie.

Skąd się wziął przesąd, że aktorzy boją się pawich piór? W Polsce zaczęło się od Hanki Ordonówny. Kiedyś znajomi aktorki zostawili w jej garderobie pawie pióro. Ordonówna tak się wystraszyła, że wyszła z teatru i już więcej do niego nie wróciła, obawiając się pecha, którego może przynieść nieszczęsne piórko w teatrze.

Trudno wyobrazić sobie teatr bez publiczności i... masy nakazów, zakazów, gróźb i zapowiedzi. Przesądów, bez których nie ma normalnego życia w teatrze.

Swoje przesądy mają też marynarze, żeglarze. Tak jak w teatrze, nie powinno się gwizdać na statku czy jachcie. Gwizdanie może sprawić, że nagle rozpęta się sztorm. Marynarze uważają też, że pecha na statku przynoszą kobiety. W przesądy wierzą też piłkarze. Na przykład Jan Tomaszewski, dziś poseł, a przed laty bramkarz reprezentacji Polski i Łódzkiego Klubu Sportowego, człowiek, który na Wembley zatrzymał Anglię i z polską reprezentacją zajął trzecie miejsce na mistrzostwach świata w 1974 roku w RFN.

- Gdy wchodziłem do bramki, to zawsze miałem założone coś na lewą stronę - opowiada. - Getry, slipki albo podkoszulek, bo trudno było tak włożyć koszulkę czy spodenki. Na przykład na mistrzostwach świata w 1974 roku w Niemczech nie goliłem wąsów. I niestety po meczu z RFN Gerd Miller ogolił mi te wąsy, strzelając bramkę.

Jan Tomaszewski twierdzi, że przesądny był także słynny Kazimierz Górski. - Pan Kazimierz nie golił się nigdy przed meczami - wyjaśnia Jan Tomaszewski. - Poza tym my, to znaczy piłkarze z reprezentacji Górskiego, mieliśmy taki przesąd, że nigdy nie chcieliśmy schodzić do szatni. Gdy wyszliśmy na boisko i sędziowie mówili, że jest jeszcze trochę czasu, to zostawaliśmy. Nigdy nie wracaliśmy do szatni. W tym wodnym meczu z Niemcami w 1974 roku wróciliśmy do szatni. Był taki moment, że wychodziliśmy z szatni i nagle tak lunęło, że nie było innej możliwości. Musieliśmy wrócić. Opóźnienie w rozpoczęciu meczu sięgało chyba 40 minut.

Jan Tomaszewski mówi, że piłkarze mają jeszcze inne przesądy. Na przykład nie chcą robić zdjęć przed meczem. - My też staraliśmy się tego unikać - wspomina. - Nie ustawialiśmy się do takich zdjęć. Wychodziliśmy z założenia, że kto fotografuje się przed meczem, po nim nie ma już po co robić zdjęć. Kiedyś piłkarze mogli mieć wypuszczone na spodenki koszulki. Nie wkładali ich do środka, bo uważali, że przynosi to pecha. Nigdy przed meczem nie podnosiliśmy monet, gdy były odwrócone do góry reszką...

Przesądy:
Idąc z domu do teatru, aktor powinien unikać spotkania ze starymi kobietami, bo to może przynieść pecha.
Rozsypany puder w garderobie oznacza zmianę teatru.
Zielony plakat do spektaklu wróży powodzenie sztuce, a udana próba generalna wróży nieudaną premierę.
Remont teatru wróży zmianę dyrektora.
Na scenę nie powinno się wchodzić lewą nogą i otwierać na niej parasola.
Nie wolno klaskać na próbie generalnej.
Szczęście przynosi kopniak przed wejściem na scenę.
Aktorzy, którzy przychodzą na spektakle swoich kolegów, nie powinni siadać bliżej niż w 4. rzędzie.
Aktorzy nie powinni też oddawać kwiatów, które dostali po spektaklu. Potem mogą już ich wcale nie otrzymywać.
Na próbie generalnej nie powinno się klaskać, bo to przynosi pecha.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki