Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Radio Łódź moim radiem!

Piotr Brzózka, Marcin Darda
Marek Składowski, prezes Radia Łódź, twierdzi, że nie odpuści związkom szkalującego go listu.
Marek Składowski, prezes Radia Łódź, twierdzi, że nie odpuści związkom szkalującego go listu. Grzegorz Gałasiński
W Radiu Łódź za łby biorą się dosłownie wszyscy: związkowcy walczą nie tylko z nowym zarządem, ale i między sobą, obecny prezes kopie się po kostkach z byłym

Jest takie miejsce w Łodzi, gdzie związkowcy mierzą wysokość pisuarów, prezesi szturmują swoje gabinety, a wrogie obozy obrzucają się błotem. Od nienawiści aż kipi. Do akcji zaprzęgane są prokuratura, rząd, media, NIK, IPN. W radiu Łódź ciekawie jest od zawsze. Jak to w państwowej spółce.

Wrzesień 2010. Związkowcy piszą list do polskich parlamentarzystów i mediów. W radiu źle się dzieje - alarmują. W telegraficznym skrócie: urzędujący prezes Marek Składowski i wiceprezes Andrzej Berut działają bezprawnie, bo mianowała ich bezprawnie powołana rada nadzorcza. Obaj obrażają, krzyczą, straszą zwolnieniami, z ramówki sekują myślących trzeźwo. Żeby tego było mało, Berut ma na koncie trzy wyroki. - piszą. Pod pismem podpisy Grzegorza Frątczaka, Zdzisława Michalskiego i Wojsława Rodackiego, szefów trzech działających w radiu związków zawodowych. Trzech, ale nie wszystkich, bo w firmie zatrudniającej 114 pracowników związków jest aż 5. W zgodzie nie żyją.
- Nie mamy z tym listem nic wspólnego. My pracujemy, żeby był spokój i wróciła rodzinna atmosfera, jak za dawnych lat - odcina się Andrzej Szymański, szef Solidarności. Ma na myśli bardzo dawne lata, bo już drugą dekadę radio targane jest konfliktem permanentnym, różne są tylko przyczyny i nasilenie.

Pisuar wisi za wysoko

Jest początek roku 2009. Pracowników radia elektryzuje niecodzienna akcja w męskiej toalecie. Działający w firmie związkowcy postanowili załatwić sprawę panującego tam fetoru, a także poruszyć kwestię... wysokości pisuaru. Był on mianowicie zawieszony tak wysoko, że nie wszyscy mężczyźni mieli komfort oddawania moczu. Państwowa Inspekcja Pracy doniesienia nie potraktowała w kategoriach żartu. Przeprowadzono eksperyment. Przed pisuarem stanął jeden z najniższych pracowników spółki i komisyjnie się załatwił. Obecny przy tym inspektor PIP przystąpił do stosownych pomiarów. Wyszło, że pisuar rzeczywiście wisi 5 cm za wysoko.

Wojna o pisuar, sama w sobie groteskowa, była częścią szerszej rozgrywki, dużo poważniejszej. Grupa związkowców pikietowała pod budynkiem stacji pod transparentem "znajdzie się kij na Szewczyka ryj". Dla mniej zorientowanych należy się wyjaśnienie, że Dariusz Szewczyk, to ówczesny prezes radia. Część pracowników miała go dość, bo wyrzucał dziennikarzy, ponoć za działalność związkową. Dziś Szewczyka już nie ma, jednak duch byłego prezesa jakoś nie chce opuścić murów radia.

- Wizerunek tego radia psuje dziś Dariusz Szewczyk, człowiek któremu się wydaje, że wciąż jest prezesem. Człowiek, który przez trzy lata doprowadził stację do progu słuchalności - stwierdza Marek Składowski.

Nawet jeśli Szewczykowi jedynie "coś się wydaje", jego aspiracje popiera część pracowników. We wspomnianym liście szefowie Solidarności 80, SNZZ Pracowników radia oraz ZZ Konfederacja Pracy Organizacja Zakładowa, przekonują, że jedynym legalnym prezesem stacji jest właśnie Szewczyk.
Przez długi czas sytuacja wyglądała tak: Składowski urzęduje w radiu, podejmuje decyzje i legitymuje się pismem z resortu skarbu, które potwierdza jego prawo do fotela. A Szewczyk chodzi z odpisem z KRS, w którym stoi, że to on jest prezesem... Interes Składowskiego i Szewczyka jest interesem pracujących w radiu ludzi, podzielonych na wrogie obozy. Grzegorz Frątczak, dziennikarz, szef radiowej Solidarności 80, przyznaje wprost: to walka o pieniądze. A pieniądze leżą na antenie. Dziennikarz narzeka na nową ramówkę.
- Prowadzenie listy przebojów zawsze było moim marzeniem, napisałem o listach pracę magisterską. Ale do jej prowadzenia nowy zarząd zatrudnił dziewczyny, które nie potrafią mówić poprawnie po polsku, tylko rechoczą. Kolejny absurd. Piątkowe randezvouz. "Cześć, jedziemy samochodem i szukamy dziewczyn na imprezę". Naprawdę nie musimy robić disco polo - wścieka się Frątczak. Żali się też: radiem rządzą dziś państwo Jarosław i Małgorzta Warzechowie. Pełno ich w ramówce...

Małgorzata Warzecha: - Ręce opadają, każdy ma swoją obsesję. Mój mąż był w komisji ramówkowej, ale było tam też 6 innych osób. Nie mamy dziś więcej programów, niż kiedyś - zapewnia dziennikarka i płynnie przechodzi do opinii na temat autorów listu. Jak mówi, o panu Rodackim i o tym, co na jego temat znaleziono w IPN, będzie wkrótce materiał. O Michalskim - że został dyscyplinarnie zwolniony. O Frątczaku - że jest szefem związku, do którego wciąż należy... Szewczyk. - A Szewczyk to osobowość wymagająca szczególnej troski, proszę to dokładnie tak ująć. Jego prezesura była największą hańbą, jaka wydarzyła się w radiu w ostatnich 20 latach - mówi Warzecha.

Wspomniany Zdzisław Michalski rzeczywiście z radia właśnie wyleciał. Berut mówi, że wziął 22 tys. zł za prace, których nie wykonał. Michalski przyznaje, że kasę brał, bo taki system obowiązywał w radiu za poprzedniego prezesa. Było to wynagrodzenie nie ujęte w żadnym spisie - np. za umycie auta.

I tak stąd wylecisz

Ci, którzy byli blisko z Szewczykiem, dziś drżą o posady. - Fizycznie lista osób do zwolnienia zapewne nie istnieje, ale ludzie z otoczenia zarządu mimochodem rzucają w reżyserce: i tak stąd wylecisz. Może osoby o silnej psychice sobie radzą, ale jednak z koleżanek się popłakała - mówi Frątczak.

- Ja wichrzycielem i nieszczęściem radia ? - zastanawia się Szewczyk. - Przez pół roku byłem tam dwa razy.

Dariusz Szewczyk, to zdecydowanie jedna z najbardziej barwnych postaci radia w ostatnim czasie, dla wielu też symbol upolitycznienia stacji. Należał do PSL , ale fotel prezesa zdobył dzięki zażyłej znajomości z Markiem Suskim, posłem PiS. W Grójcu, jeszcze jako dzieci, bawili się w jednej piaskownicy. Szewczykowi grunt pod nogami zaczął się palić przed rokiem. Ówczesna wiceprezes Małgorzata Markowska ogłosiła, że Szewczyk nie złożył oświadczenia lustracyjnego i jego mandat wygasł z mocy ustawy. Szewczyk tłumaczył, że to bzdura, bo ciągle figuruje w KRS. Mimo to, gabinet prezesa oplombowano, a Szewczyk raz się do niego włamywał...

Ludzie woleli unikać dylematu kogo słuchać - kto tylko mógł szedł na zwolnienie czy urlop. Zamieszanie z oświadczeniem Szewczyka trwało kilka miesięcy. On sam tłumaczył: "nie byłem ubekiem". A oświadczenie złożył, tylko na niewłaściwym formularzu... Minister skarbu nakazał mu się wstrzymać z decyzjami, ale kontrolować tego nie miał kto. Rada zakończyła kadencję, a w KRRiTV dosyć długo krystalizował się nowy układ polityczny. Prezesowi nie miał kto oficjalnie zakomunikować nowiny, że prezesem już nie jest.

Zanim odszedł, dwukrotnie zdążył jeszcze doprowadzić związkowców do czerwoności. Za opinię prawną renomowanej stołecznej kancelarii , która dowiodła, że prezesem jest właśnie on - Szewczyk, zapłacił 24 tys. zł. Oczywiście z kasy spółki.

A zimą zdjął z klatki schodowej krzyż. Jak tłumaczył, krzyż związkowcy zawiesili bez zgody zarządu, a publiczna stacja nie może epatować symbolami religijnymi. Tyle, że ów symbol wisiał tam od... 21 lat. Dlaczego zaczął przeszkadzać? Jarosław Warzecha mówił nam wówczas, że krzyż był tylko pretekstem, bo razem z nim zniknęła związkowa tablica informacyjna"S". A to na niej wisiały artykuły o lustracyjnych kłopotach prezesa... Koniec końców Szewczyka zwolniono dyscyplinarnie w marcu. Powód? Raport NIK. Wynikało z niego m.in., że spółka traciła na decyzjach sądu, który przywracał zwalnianych radiowców.

Wiosną radio miało już nową radę obsadzoną ludźmi kojarzonymi z lewicą. Jej szefem został Piotr Paduszyński, prawnik, ale też świadek na ślubie Krzysztofa Makowskiego, wówczas szefa SLD w Łódzkiem. Sekretarzem rady został Marek Składowski, menedżer, członek "Ordynackiej, który potem został prezesem radia.

Dziś Składowski zapewnia, że listu nie puści płazem: - Działamy przejrzyście, zrobiliśmy spotkanie z działaczami. Zadaliśmy pytania do tego pisma. Czy byliśmy wulgarni? Nie. Tylko pan Frątczak coś słyszał, ale nie powie co. Czy ktoś był zastraszany? Tylko pan Frątczak powiedział, że tak, ale nie powiedział, kto i gdzie. Czy ktoś widział listę osób do zwolnienia? Nie. Czystki? Na 15 stanowisk kierowniczych, zmiany zaszły na 3 i były merytoryczne.

Berut: - Czy prowadzimy zaciąg ludzi z magistratu? Przyszła tylko pani Joanna Czekalska i sprawdza się u nas doskonale - mówi wiceprezes. Jest wściekły na akapit z listu mówiący o sądowych wyrokach skazujących go za łamanie praw pracowniczych, nadużycia finansowe i jazdę po pijaku. Kładzie na biurku świeży wypis z rejestru karnego ze stemplem: niekarany.

Składowski: - Biorąc to pod uwagę domagamy się od autorów listu przeprosin i sprostowania. Jeżeli się nie doczekamy, złożymy doniesienie do prokuratury. Naszym zdaniem ten list wyczerpuje znamiona przestępstwa, godzi w nasze dobre imię.

Żeby nie wyszło, że w Radiu Łódź wszyscy wszystkich opluwają, nadmieńmy, że na korytarzach można też znaleźć trochę miłości. Prezesi komplementują się nawzajem, a Małgorzata Warzecha stwierdza : - Berut to wybitny człowiek radia. Cud, że znów może tu pracować.
I z ostatniej chwili. Wczoraj przed sądem zarząd wszedł w ugodę z Szewczykiem. Cofnie mu dyscyplinarkę, "normalnie" rozwiąże umowę o pracę, a on nie będzie rościł sobie prawa do prezesury przez KRS.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki