Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Straż miejska w Łodzi. Strażniczka ujawniła nieprawidłowości i została zwolniona z pracy. W sądzie walczy o zadośćuczynienie i dobre imię

Jaroslaw Kosmatka
Jaroslaw Kosmatka
Strażniczka ujawniła nieprawidłowości i została zwolniona z pracy
Strażniczka ujawniła nieprawidłowości i została zwolniona z pracy kos
Przed Sądem Rejonowym dla Łodzi Śródmieścia toczy się sprawa z powództwa byłej strażniczki miejskiej. Kobieta pozwała komendanta o bezprawne zwolnienie z pracy. Przyczyną formalną miało być używanie przez nią słów wulgarnych...

W czwartek (29 marca) przed sądem zeznawali byli i obecni pracownicy Straży Miejskiej w Łodzi. Odpowiedzi na pytania stron miały ustalić, czy słusznie zwolniono strażniczkę za posługiwanie się wulgarnym językiem oraz czy inni strażnicy faktycznie nie chcieli z nią pracować.

Klną, bo to sposób odreagowania stresu

Wszyscy bez wyjątku potwierdzili jedno, że w Straży Miejskiej w Łodzi, używanie wulgaryzmów w rozmowach pomiędzy strażnikami jest zjawiskiem powszechnym.

- To sposób odreagowania stresu, który towarzyszy tej pracy. Nigdy jednak nie używamy takich słów w stosunku do petentów - zeznawał jeden ze strażników przed sądem. - Klną wszyscy tak szeregowi strażnicy jak i naczelnicy. Komendant również - dodał świadek.

Joanna Pawelec na początku 2017 roku złożyła w prokuraturze zawiadomienie o tym, że jej bezpośredni przełożony Krzysztof Ch., nadużywa swoich uprawnień. Naczelnik poleskiego oddziału Straży Miejskiej w Łodzi wysyłał regularnie patrole po zakupy.

CZYTAJ KONIECZNIE: Strażnicy miejscy z Łodzi jeździli po tytoń dla naczelnika

Oprócz prokuratury, kobieta powiadomiła też komendanta Straży Miejskiej w Łodzi o sytuacji. Zbigniew Kuleta, zdaniem strażników, nie zrobił jednak nic z tą sytuacją. Wtedy strażniczka postanowiła nagłośnić sprawę.

- Nie było innego wyjścia. Naczelnik traktował nas nie jak podwładnych, a poddanych. Media były jedyną szansą na to, że sprawa nie zostanie zamieciona pod dywan - mówi Joanna Pawelec.

Zwolnienie za upublicznienie nieprawidłowości

W dniu, w którym zaczęliśmy zadawać pytania i gdy zrobiło się głośno o sprawie, pojawiła się notatka pod która podpisało się kilkunastu strażników. Było to 7 marca 2017 roku, w czasie gdy zawiadomienie już zaczęło być sprawdzane przez prokuraturę. Strażnicy napisali do komendanta, że nie chcą dłużej pracować z Joanną, bo jest wulgarna.

O sprawie napisaliśmy 8 marca. Wtedy też wzmocniło się napiętnowanie strażniczki.
- Gdy sprawa zakupów została nagłośniona Joannie zaczęli złośliwie zmieniać grafik. Zaczęło się polowanie na czarownice - mówił były strażnik miejski.

Ostatecznie kobieta została zwolniona z pracy. - Nikt w straży nie miał wątpliwości co do tego, że zwolnienie było zemstą za upublicznienie nieprawidłowości - mówił przed sądem jeden ze świadków.

- Domyślam się jakie są powody jej zwolnienia. Odważyła się opowiedzieć o nieprawidłowościach. Pani Pawelec była uprzejma, nie używała wulgaryzmów względem petentów, zachowywała się normalnie. W rozmowach prywatnych padały wulgaryzmy, ale była to kwestia normalna w tym gronie - dodała partnerka

Cesarz i jego cesarstwo

Wielokrotnie w czasie rozprawy padło, że naczelnika oddziału nazywano Cesarzem, który rządził tak jak mu się podobało, a swoich poddanych wykorzystywał w czasie ich pracy do spełniania prywatnych potrzeb.

Wielu świadków przed sądem potwierdziło, że albo wykonywali zakupy dla naczelnika, albo mieli wiedzę o innych strażnikach wysyłanych na zakupy. Zupełnie nowe światło na podstawę zwolnienia rzuciły jednak zeznania jednego z byłych strażników. Jedną z przyczyn zwolnienia miało być wspomniane pismo o braku możliwości współpracy Joanny z innymi strażnikami.

- Podpisałem notatkę przeciwko Joannie, bo naczelnik Ch. mnie zaszantażował. Poszedłem z tym do komendanta i powiedziałem o przymuszeniu do podpisania notatki. Zapowiedziałem, że powiem prawdę przed sądem - opowiadał strażnik.

Były strażnik mówił też o tym, że komendant i naczelnik nakłaniali go do rozmów z innymi strażnikami tak, by większa liczba funkcjonariuszy była za zwolnieniem kobiety ze Straży Miejskiej w Łodzi.

Kolejnych dwóch strażników przed sądem potwierdziło, że podpisali się pod pismem tylko i wyłącznie ze strachu. Koledzy powiedzieli im, że nie można jej ufać, bo może nagrywać ich rozmowy w czasie pracy.

Protegowana stała się wrogiem publicznym

Zdaniem świadków Joanna Pawelec była początkowo pupilkiem naczelnika Ch. Realizowała mnóstwo interwencji. Wypisywała bardzo dużo mandatów.

- Robiła wyniki. Była jedną z niewielu, która dostawała dodatkowe nagrody i możliwość dodatkowo płatnej pracy. Wysyłali ja na interwencje, których inni strażnicy się wypierali - zeznawał świadek.

Wszystko zmieniło się, gdy opowiedziała o nagannym zachowaniu jednego ze strażników. Powiedziała naczelnikowi, że strażnik Dz. wyzwał ją od k...

- Źle trafiła. Bo strażnik ten był bliskim kolegą naczelnika. Niemal razem zaczynali pracę w Straży Miejskiej w Łodzi. Zamiast rozwiązać sytuację, naczelnik chciał ją zamieść pod dywan - zeznał świadek. - Naczelnik i inni z dowództwa robili wszystko, by wybielić strażnika, a Asię zwolnić - dodał.

Zdaniem większości zeznających świadków, stało się jasne, że Joanna musi zostać zwolniona z pracy. Dopełniło się, gdy upubliczniła nieprawidłowości w zachowaniach naczelnika.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki