Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trasa W-Z jest dobra, tylko łódzcy kierowcy źle jeżdżą

Piotr Brzózka
Grzegorz Nita, dyrektor ZDiT
Grzegorz Nita, dyrektor ZDiT Krzysztof Szymczak
O tym dlaczego trasa W-Z jest dla tramwajów, a nie dla aut, dlaczego nie ma ojca ani matki i co robiło CBA w ZDiT, z Grzegorzem Nitą, szefem tej instytucji, rozmawia Piotr Brzózka.

Trasa W-Z kosztowała 750 mln zł. Nie ma Pan poczucia, że wziął czynny udział w wielkim marnowaniu pieniędzy?

Nie. Ten projekt ewoluował przez wiele lat, z udziałem różnych środowisk, nie był tworzony tylko przez ZDiT. Początki to lata 2007-08. Takiego a nie innego kształtu końcowego, projekt nabrał w roku 2011. Wszedłem w to w momencie, gdy dużych zmian już zrobić nie można było. Gdy przychodziłem do ZDiT w kwietniu 2012 r. byliśmy tuż przed uzyskaniem decyzji środowiskowej. Decyzja została wydana w czerwcu, był już także opracowany program funkcjonalno-użytkowy, więc zmiany w projekcie sprawiłyby, że nie zostałby on zrealizowany w tej perspektywie unijnej. Gdyby w 2012 r. miasto odstąpiło od modernizacji trasy W-Z, nie byłoby możliwe wykorzystanie pieniędzy - dziś ta kwota urosła do 530 mln zł - na żaden inny projekt. Nie było po prostu nic innego na tyle przygotowanego, żeby to zrealizować do końca 2015 r. Również ingerowanie w sam zakres robót przy trasie W-Z nie było możliwe, bo to oznaczałoby, że inwestycja nie zakończy się w 2015 r i nie rozliczymy się z Unią.

Zszedł Pan na temat „ojcostwa” trasy, a ja pytam o relację uzyskanych efektów do poniesionych wydatków. Jak Pan ocenia choćby przejezdność górnej jezdni WZ?

Zawsze podkreślaliśmy, że to nie jest projekt dla kierowców, tylko dla pasażerów transportu zbiorowego. Ta trasa była realizowana z pieniędzy na transport miejski, szynowy, a nie na drogi kołowe. Więc zakres prac drogowych był ograniczony. I musiał się wiązać z poprawą funkcjonowania komunikacji publicznej, a nie samochodowej.

Pół biedy, gdyby warunki dla samochodów nie zostały poprawione. Tyle, że w dość powszechnej opinii zostały one pogorszone, zwłaszcza jeśli chodzi o górną nitkę w stronę Widzewa.

Ważna jest tu rola mediów, które powinny zrozumieć jedną rzecz: jezdnie górne powstały jako dojazdy do obiektów i przecznic. Nie należy ich traktować jako możliwości przejazdu od Żeromskiego na wschód do Kilińskiego. Do tego służy przejazd dołem.

A jak wjechać z Żeromskiego na dół?

Przepraszam - od al. Włókniarzy. Uwarunkowania terenowe ograniczają możliwości. Nie ma jak zrobić dodatkowego zjazdu za Żeromskiego. Ale jeszcze raz podkreślam - jest też kwestia przekazywania informacji społeczeństwu. My nie jesteśmy w stanie przebić się w sposób samodzielny do kierowców, żeby im pokazać, jak korzystać z trasy W-Z. Media sprawują funkcję kontrolną, wytykają nam błędy i OK, nie mam nic przeciw temu, od tego są. Ale media powinny pamiętać, że pełnią również funkcję informacyjną. A mnie brakuje informacji, że górne jezdnie służą do obsługi przecznic i obiektów.

Ale to nie nasza wina, że te jezdnie są słabo używalne i na tym się skupiamy.

Pan sobie teraz zaprzecza, one nie są słabo używane.

Powiedziałem: używalne. Ciężko się jeździ...

Między przecznicami są dwa pasy ruchu. Lewy na wprost i prawy do prawoskrętu. Teraz jest kwestia informowania o tym.

Teraz jest kwestia tego, że samochody nie mieszczą się między skrzyżowaniami.

Nie, to jest kwestia tego, że kierowcy przejeżdżają skrzyżowanie, jadą prawym pasem i w ostatniej chwili wciskają się na pas lewy. Rozwiązanie zastosowane na tej trasie, czy rozwiązania dotyczące wjazdu autobusu na wspólny pas z tramwajami, to rozwiązania stosunkowo nowe. W Łodzi to funkcjonowało dotąd tylko na ul. Przybyszewskiego i to w niewielkim zakresie. Natomiast na „wuzetce” jest kilka takich rozwiązań, kierowcy muszą się do tego przyzwyczaić. Za ul. Niciarnianą, w kierunku na Widzew, lewy pas się kończy, tam gdzie jest wyjazd autobusu. Tam już doszło do jednej stłuczki, bo kierowcy wciskali się na siłę, w miejscu gdzie kończył się pas. Dlatego skupmy się na informowaniu kierowców, pokazywaniu im, jak mają się zachowywać. I kolejna rzecz - pamiętajmy, że nie działa jeszcze system sterowania. Poczekajmy do grudnia, aż zacznie funkcjonować. Wtedy będziemy mogli powiedzieć, że jest tak, lub tak. Dziś to przedwczesne ferowanie wyroków.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Nie jeżdżę tramwajami, ale czytałem, że ten system zawiódł też w przypadku tramwajów.

Przy oddaniu do użytku tak dużego obiektu jest normalne, że mogą wystąpić problemy. Uruchomiono praktycznie całą trasę jednocześnie. Nie można było przeprowadzić prób obciążeniowych, puszczając kilka dni przed otwarciem tyle tramwajów, żeby maksymalnie obciążyć trasę. Robiąc takie próby zablokowalibyśmy resztę transportu. Nie mówiąc o tym, że te tramwaje jeździłyby puste. Stąd eksperyment na żywym organizmie.

Czy prowadzilibyśmy tego typu dywagacje, gdyby wykonawca kończył miesiąc przed czasem, a nie miesiąc po czasie?

I tu znów jest przekłamanie. Państwo uważacie, że cała trasa miała być oddana do końca września, a to nieprawda. To nierzetelne informowane społeczeństwa.

Może tak przeczytaliśmy w urzędowej gazetce...

Nigdy w gazetce nie było informacji, że cała trasa ma być oddana do końca września, a jeśli była, to mogę tylko za to przeprosić, ja tak nie twierdziłem. Od samego początku termin 30 września funkcjonował tylko dla odcinka centralnego. Odcinek retkiński i widzewski miały termin 31 października.

A co kierowcę obchodzą terminy dla poszczególnych odcinków, skoro skutek jest taki, że cała trasa była do końca października nieprzejezdna.

Nawet gdyby odcinek centralny był skończony do końca września, przewozy i tak by nie ruszyły.

Skoro wszystko było dobrze, to z jakiej racji pani prezydent odbywała męskie rozmowy z budowlańcami?

Chodziło o newralgiczny odcinek trzeci - centralny. Biorąc pod uwagę zakres prac dodatkowych, które tu wystąpiły w największym zakresie, nie można było ich wykonać wcześniej, żeby efekt tych robót nie był zniszczony w czasie robót podstawowych. Stąd termin przesunął się o miesiąc.

Wróćmy do ojcostwa wuzetki. Czyją decyzję miał Pan na stole, ogłaszając przetarg?

Nie ma jednego ojca. Na początku był wybór wariantu, chyba w 2011 r. Były cztery warianty, była wtedy przeprowadzona ankieta wśród mieszkańców. Udział wzięło około tysiąca osób. To jeśli chodzi o przebieg. A jeśli chodzi o kształt, to możemy mówić o dwóch elementach najistotniejszych. Pierwszy to centrum przesiadkowe, drugi to nowe torowiska na Olechowie. Żeby przystanek mógł powstać, trzeba było schować auta pod ziemię. Jeśli chcielibyśmy zostawić auta na powierzchni, ta arteria jeszcze bardziej by się rozlała, z jednej strony pod sam Central, z drugiej pod obecną siedzibę Wydziału Budynków i Lokali.

Ktoś też musiał zdecydować: przykrywamy wykop, czy nie przykrywamy?

Obecny wykop ma tylko 250 metrów. Nie podlega więc pod dyrektywę tunelową, która nakłada obowiązek bardzo kosztownych instalacji. Wydłużenie zagłębienia za Kilińskiego, bez przykrycia, zwiększyłoby koszt około 70-80 mln zł. I nie byłoby do tego żadnego dofinansowania. A gdyby to przykryć, rząd wielkości byłby jeszcze większy.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

No dobrze. Cały czas nie usłyszeliśmy nazwisk osób, które zdecydowały o tej inwestycji. Jeśli nie ma jednego ojca, to proszę chociaż podać nazwiska matki, wujków i dziadków.

Nazwisk nie podam, bo te nazwiska się zmieniały. Nie ma jednego czy kilku nazwisk. W kształtowaniu tej trasy brały udział różne jednostki , powoli dochodząc do ostatecznego kształtu. ZDiT, Miejska Pracownia Urbanistyczna, Biuo Architekta Miasta, strona społecznej - przecież pomysł przystanku przesiadkowego wyszedł od społeczników.

Pewnie zapamięta Pan sobie ten piątek, kiedy kończył się już tydzień pracy, a tu do ZDiT wchodzą agenci CBA. Martwi Pana ta sprawa?

Mogę powiedzieć tylko tyle, że sprawa jest na etapie postępowania prokuratorskiego. Śledztwo toczy się „w sprawie”, nie przeciwko komukolwiek. I tę wiedzę posiadam na podstawie informacji medialnych.

Nie był Pan przesłuchiwany?

Nie, do mnie nie dotarła oficjalnie żadna informacja, żadne zawiadomienie.

A CBA było u Pana gabinecie?

Byli w gabinecie, bo gdzieś ich musiałem przyjąć, kiedy przyszli. A potem byli w pokoju, który dla nich przeznaczyłem.

Agenci mieli sporą wiedzę na temat tego, co się dzieje w ZDiT. Kilka osób „na mieście” też sporo wie. Są spekulacje, że ktoś Panu dokumenty wynosi. Że może z perspektywy obecnej ekipy zrobiono błąd, nie „czyszcząc” Zarządu do spodu po poprzedniej władzy.

Nie ma takiej możliwości, że by wchodząc do jakiejkolwiek firmy wymienić cały skład, a poza tym w ogóle nie chciałby rozmawiać, używając takich słów, jak „czyszczenie”.

Ja też uważam, że to brzydkie słowo.

No właśnie. Ale wracając do meritum. Nie ma chyba takiej firmy, gdzie 100 procent pracowników byłoby lojalnych wobec szefa. Chyba, że to firma jednoosobowa. Ja nikogo za rękę nie złapałem i nie będę nikogo podejrzewać, że ktoś wyniósł dokumenty. Poza tym dokumenty, które zostały zabezpieczone.... może to złe słowo. Dokumenty, które udostępniłem - bo nikt niczego nie musiał brać na siłę - można było uzyskać w normalnym trybie. Śledczy mogli do mnie wystąpić na piśmie, i ja te dokumenty bym przekazał. Tym bardziej, że nie byłby to pierwszy raz. W wielu sprawach przekazywaliśmy dokumenty, ja i moi pracownicy byliśmy przesłuchiwani jako świadkowie. Nigdy nie robiłem jakichkolwiek trudności, dlatego sposób działania przy tej sprawie nie był adekwatny. Akcja która nastąpiła, była według mnie akcją pokazową. Co miała pokazać i komu - to już każdy sobie sam oceni. Ja nie chcę tego robić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki