Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wydarzenia wielkiej wagi na inaugurację XXX Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Spektakl „Matki. Pieśń na czas wojny” Fundacji Chór Kobiet i Maxim Gorki Theater w Berlinie
Spektakl „Matki. Pieśń na czas wojny” Fundacji Chór Kobiet i Maxim Gorki Theater w Berlinie M. Zakrzewski
Mocne i ważne wydarzenia zainaugurowały jubileuszowy, XXX Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Taki teatr ma znaczenie.

Program tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych łódzkiego Teatru Powszechnego niemal w całości zajmują spektakle podejmujące tematy dalekie od radości, zdecydowanie nieprzyjemne. Cóż, czas taki, cały teatr nie może uciekać w zajmowanie się samym sobą lub niepowagę, koncentrację na kwestiach w szerszej skali nieistotnych. Najważniejszym wydaje się to, by teatr obecnie tym silniej wywoływał emocje i kształtował empatię, miast narzucać jedynie słuszny - zdaniem realizatorów - punkt widzenia rzeczywistości. Wydarzenia, które festiwal otworzyły w pełni wagę teatru skupionego na człowieku - jakim on jest (a nie jakim być ma) i towarzyszących mu lękach potwierdziły.

Pierwszym spektaklem jubileuszowej odsłony imprezy były „Matki. Pieśń na czas wojny”, koprodukcja Fundacji Chór Kobiet i Maxim Gorki Theater w Berlinie, przy wsparciu rozmaitych instytucji kulturalnych - chociaż spektakl w przypadku tego przedsięwzięcia to niepełne określenie. „Matki. Pieśń na czas wojny” to bowiem przeszywający autentyzmem krzyk uchodźczyń z Ukrainy i Białorusi, tym bardziej dojmujący, że wyrażony i w czuły sposób. Autorka koncepcji, libretta i reżyserka przedstawienia, Marta Górnicka wraz z drużyną niepospolicie szczerych dziewczyn i kobiet, które uciekły przed wojną w Ukrainie lub prześladowaniami na Białorusi, stworzyła godzinną, wyśmienicie skonstruowaną „pigułę” o sile rażenia eskadry F-16. Realizatorzy i wykonawczynie, w pustej przestrzeni wzbogaconej wizualizowanymi na ścianach komunikatami, łącząc osobiste historie z tradycyjną muzyką ukraińską (na czele z noworoczną, a więc niosącą nową nadzieję „Szczedriwką”), białoruską i polską, uruchamiają poemat boleści, przestrogi i oskarżenia, zbudowany śpiewem, słowem, ruchem, rytmem, oddechem nawet. Energią życia, które wyrwało się zachłannej ostateczności.

Marta Górnicka oraz jej zespół wierzą w teatr, który może zmieniać. Mówią z wytrwałością, intensywnością i gniewem o wojnie mordującej dzieci, matki, cywili, gwałcącej sens człowieczeństwa, docierając do zasklepionych kłótniami o doraźne problemy pokładów wrażliwości. Jednocześnie potrząsają ciągle zaspaną Europą: tam giniemy, ale kolby karabinów łomoczą już tu, o wasze drzwi. Matki, śpiewające pieśń (pięść) na czas wojny, są ostatnim głosem, który może do nas dotrzeć, zanim będzie za późno. Po takim teatrze zmienić się już nie tylko można, ale trzeba.

By udźwignąć najważniejsze przesłanie: jeżeli każdy z nas w końcu zrozumie i poczuje, iż śmierć dziecka, kobiety, mężczyzny na wojnie w Ukrainie, ale i jakiejkolwiek wojnie na świecie, to nie liczby w newsach, ale odejście kogoś z naszej rodziny, możemy sprawić, że wojny przestaną wybuchać. Bezwzględnie to prawdziwe.

Kolejnym festiwalowym wydarzeniem był spektakl „Mała Piętnastka - Legendy pomorskie”, napisany i wyreżyserowany przez Tomasza Mana, wystawiony w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku. Przedstawienie podejmujące temat dla Łodzi dotkliwy szczególnie i, jak się okazało, rezonujący w naszym mieście wciąż z dużą mocą. Twórcy wspomnieli dramatyczną historię nastolatek z 15. Łódzkiej Żeńskiej Drużyny Harcerek im. „Zośki”, nazywanej „Małą Piętnastką”, które w lipcu 1948 roku przebywały na obozie letnim w Gardnie Wielkiej, około 25 kilometrów od Słupska. Ich wycieczka łodziami do Rowów, gdzie za mierzeją harcerki miały zobaczyć morze, zakończyła się największą tragedią, jaka wydarzyła się w Polsce na wodach śródlądowych. Nadmiernie obciążone łódki okazały się niesprawne i po wypłynięciu na jezioro, zaczęły się topić, a nieumiejące pływać dziewczyny w panice podtapiały swoje koleżanki. Zginęły wówczas 23 harcerki i dwie mieszkanki wsi.

Tomasz Man z oddaniem odtwarza wakacyjną wyprawę młodych osób, które w ciężkim powojennym okresie mogły po raz pierwszy w życiu zobaczyć morze, a następnie decyzje poszczególnych bohaterów spektaklu, które doprowadziły do katastrofy, jak i sam dramat na jeziorze. Nadaje przedstawieniu formułę sądowego procesu, ale nikogo nie oskarża, pozostawiając wydawanie (lub nie) wyroków widzom. Nie proponuje dokumentu, ale niezwykle emocjonalną i wymowną wypowiedź o kruchości naszego istnienia, fatalizmie losu, niejednoznaczności postaw, nieodgadnionym zbiegu wydarzeń sprzężonemu z zawiłością motywacji, prowadzącymi do wstrząsającego końca. Angażuje widza w historię, która ma już elementy legendy, ale dzięki zdjęciu zasłony lat, nagle staje się znowu niezwykle żywą i realną. Drobnymi i celnymi zabiegami przybliża postaci dramatu (każdej dając przy tym wielowymiarowość) współczesnemu odbiorowi, zachowując ogromny szacunek dla ich indywidualizmu, osobistych doświadczeń oraz danej im rzeczywistości. Jak w życiu, porusza się pomiędzy uśmiechem a rozpaczą, prosząc o większe wzajemne zainteresowanie i nie uciekając przed ostrzeżeniami w kontekście historii harcerek beznamiętnie oczywistymi, jak: uczcie dzieci pływać. Wszystko poruszająco, sugestywnie, bez cienia fałszu. Dojmująco przy tym rozdzierając wstyd zapomnienia.

Sceniczną opowieść podbijają rwane śpiewy (imponująco zaaranżowanych harcerskich piosenek), dźwięki, przydechy, rytmy, przeżycia i nastroje wybijane przez wykonawców dłońmi i stopami. Przedstawienie jest też wspaniałą, zbiorową kreacją. Wszyscy: Mariusz Bonaszewski, Bożena Borek, Anna Grochowska, Katarzyna Pałka plus grający na żywo muzyczny duet (Maciej Młóciński, Cezary Reinert) są świetni - każde z osobna, jak i w zespołowym działaniu.

Metafizycznego pułapu zaś mieliśmy okazję dostąpić podczas trzeciego kolosalnego wydarzenia weekendu inaugurującego festiwal, czyli spotkania twórców spektaklu „Mała Piętnastka - Legendy pomorskie” z publicznością. Do tradycyjnej rozmowy w pewnym momencie włączyły się uczestniczka wydarzeń na jeziorze Gardno oraz córka kolejnej z dawnych harcerek (która przeżyła dzięki sprawności i umiejętności pływania). Panie wyraziły przeciwstawne opinie o spektaklu, lecz ich obecność, wspomnienia, refleksje wiązały słowa w gardle, szkliły oczy i czyniły te chwile niezapomnianymi, w szczególnym zakresie kardynalnymi. Takie spotkania w teatrze, tuż po uczestnictwie w sztuce, oddziałują ze zwielokrotnioną siłą. I stają się teatru historią.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki