MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Animatorzy wyciągają dzieci z bramy i sprzed komputera

Magdalena Szrejner, Karolina Wojna
Z Agatą Bielską, jedną z założycielek Białych Gawronów, dzieciaki z ul. Wschodniej nauczyły się malować batiki, robić kolorowe flagi i maski oraz układać mozaiki. Efekty ich pracy można cały czas podziwiać na podwórkach
Z Agatą Bielską, jedną z założycielek Białych Gawronów, dzieciaki z ul. Wschodniej nauczyły się malować batiki, robić kolorowe flagi i maski oraz układać mozaiki. Efekty ich pracy można cały czas podziwiać na podwórkach fot. Grzegorz Gałasiński
Są tam, gdzie nie ma miejsca dla pracowników socjalnych i szkolnych wychowawców. Nawiązują błyskawiczny kontakt z dziećmi, bo nie karcą ich, tylko rozmawiają. Pedagodzy uliczni, artyści, społecznicy pokazują maluchom, że zamiast nudzić się na podwórku lub siedzieć przed telewizorem można zobaczyć kolorowy świat.

Mówią o nich "streetworkerzy", "zapaleńcy", "podwórkowcy". Niektórzy pracują według specjalnych programów, inni spontanicznie organizują warsztaty i zabawy. Wszyscy zajmują się dziećmi, których dorośli nie mają czasu lub nie mogą wychowywać. - Chcemy im pokazać, że poza ich podwórkiem istnieje inny świat i inne dzieciństwo i że jeśli będą chciały, mogą stać się jego częścią - mówią pedagodzy, którzy poświęcili się pracy z dziećmi.

Arek z naszej ulicy

Od kilku lat na siedmiu łódzkich ulicach można spotkać pedagogów ulicy z Grupy Pedagogiki i Animacji Społecznej GPAS-Łódź, realizujących program streetworkingu. To propozycja zajęć o charakterze kulturalno-sportowym na ulicach, skwerach i wszędzie tam, gdzie często przebywają dzieci i często się nudzą. Streetworkerzy nie pracują w świetlicach czy w szkołach. Dzieci szukają sami. Przychodzą tam, gdzie zbierają się dzieciaki i starają się nawiązać z nimi kontakt, organizując dla nich zajęcia sportowe. Muszą zdobyć zaufanie, żeby dzieci chciały z nimi współpracować.

- Przyjmujemy rolę obserwatorów - nie oceniamy ani nie strofujemy dzieci - mówi Arkadiusz Frączyk, prezes łódzkiego GPAS. - Musimy dawać im przykład swoją postawą, ale nie możemy nic im narzucać.

Streetworkerzy najpierw nawiązują kontakt z dzieciakami, przez nich docierają do rodziców. Jeśli ci ostatni się zgodzą, dziecko może brać udział w organizowanych przez pedagoga ulicy zajęciach. Jak to wygląda?

- Dzieciaki same dobierają się w czteroosobowe grupki. Każdy pedagog ulicy ma pod opieką maksymalnie dwudziestkę podopiecznych - mówi Arkadiusz Frączyk. - Pracujemy na jednej ulicy około dwóch lat. Tyle czasu potrzeba, żeby dzieciaki spojrzały na siebie i otaczający je świat trochę inaczej, żeby próbować zaszczepić im poczucie własnej wartości i pokazać, że potrafią odnosić sukcesy.

Poznają wspólnie miasto

Pedagodzy uliczni mówią, że potrzebują czasu - najpierw żeby zbudować zaufanie i pozytywne relacje, potem, żeby zainteresować dzieci zajęciami, w końcu zmobilizować je do zrealizowania jakiegoś swojego projektu.

- Ale chcemy też, żeby dzieciaki poznały świat poza swoim podwórkiem czy ulicą. Dlatego udowadniamy im, że miasto daje bardzo dużo możliwości - mówi Arkadiusz Frączyk. - Pokazujemy na przykład, że wielu z nich ma świetne predyspozycje sportowe. Organizujemy zawody, ale też pokazujemy kluby sportowe, w których mogą spróbować swoich sił.
Ale to nie wszystko. Streetworker wychodzi z dziećmi poza kwartał dobrze znanych im ulic i uczy topografii miasta. Często chodzą z mapą i uczą się, że tu jest muzeum, tam park z boiskiem do koszykówki, a na tym skrzyżowaniu codziennie można dostać darmową gazetę, w której są informacje o wydarzeniach w mieście. - Staramy się rozbudzić te potrzeby i zainteresowania, o których te nasze dzieciaki, z różnych przyczyn losowych, nie dowiedziałyby się w domu rodzinnym. Pokazujemy im ciekawe zawody, zabieramy choćby do strażaków. Prowadzimy na ściankę wspinaczkową, zabieramy do groty solnej, jedziemy z nim na wycieczkę na wieś czy pociągiem do innego miasta. Chcemy pokazać im trochę inny świat i udowodnić, że same mogą być jego częścią - mówią streetworkerzy.

Co już udało się zrobić? Pracujący na ulicy mówią, że przykłady można mnożyć. Ich zdaniem największy sukces to zmiana zachowań dzieciaków, z którymi pracowali przez długie miesiące. Ważne są też sukcesy samych dzieci. Jeden chłopak zdobył wyróżnienie na festiwalu filmów, kręconych telefonem komórkowym. Inny zaczął profesjonalnie trenować parkour, czyli sport, zwany popularnie skakaniem przez murki.

- Kiedy zacząłem pracować, na mojej ulicy sport uprawiało dwóch chłopaków. Teraz w różnych klubach sportowych trenuje dwunastu - mówi Arkadiusz Frączyk.

Świetlica przytulanka

W Piotrkowie Trybunalskim wyciąganie dzieci z bramy, czyli alternatywę dla podwórkowego "nicnierobienia", a także odciąganie od komputera, postawił sobie za cel Jacek Sokalski, dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury. Zaczął od organizowania wakacyjnych zabaw, festynów osiedlowych czy projekcji bajek. Chętnych było tak dużo, że zaczął myśleć o poszerzeniu formuły wakacyjnej akcji i postanowił "rozciągnąć" letnie zajęcia na czas roku szkolnego. Zaczęło się od pomocy w odrabianiu lekcji, bułki i kubka herbaty, które często były głównym magnesem dla małych piotrkowian. Jednak ambicją szefa MOK było wyjście poza szablon świetlicy środowiskowej. Cztery artystyczne świetlice szybko stały się więc miejscem pierwszych kontaktów z kulturą i sztuką. Najpierw były to kredki, plakatówki czy plastelina, a nawet kreda do malowania na chodniku, z czasem doszły węgiel, farby olejne i prawdziwe sztalugi. Tak samo było z tańcem czy teatrem - korytarzowe podskoki i wyjścia na dziecięce spektakle lalkowe rozwinęły się w zajęcia taneczne na sali baletowej oraz zajęcia teatralne, współprowadzone przez psychologa. Wszystkie wyspecjalizowane zajęcia - a doszły m.in. warsztaty fotograficzne i ceramiczne - prowadzone są od wiosny tego roku w utworzonym przez MOK Ośrodku Działań Artystycznych. Na popołudniowe zajęcia dzieci przychodzą tu z artystycznych świetlic osiedlowych, wszystkich miejskich świetlic środowiskowych czy prowadzonego przez bernardynów Oratorium św. Antoniego.
- Świetlice osiedlowe to są takie przytulanki dla dzieci, gdzie są gry i zabawy, coś do jedzenia i ciocia. W Ośrodku Edukacji Artystycznej chcemy z kolei wyszlifować ich talenty, ukierunkować - podkreśla Jacek Sokalski, któremu marzy się, aby OEA edukowało nie tylko artystycznie. - Chciałbym, aby nasze zajęcia dawały tym dzieciakom konkretne umiejętności, które pomogą przy wyborze zawodu np. bukieciarstwo - dodaje.

Elżbieta Fiołek-Kazanecka, artysta plastyk, która prowadzi z dzieciakami zajęcia plastyczne, wprost zaznacza, że chce poprzez plastykę, tzn. różnorodność używanych technik i materiałów, uczyć dzieci logicznego myślenia. - Ideą tych zajęć jest pobudzenie ich pewnej wrażliwości. Chcę, żeby ich świat był bardziej kolorowy - zaznacza.

Efekty prowadzonych od siedmiu lat działań widać gołym okiem. Na piotrkowskim os. Wierzeje rodzice podopiecznych świetlicy obchodzą nawet wspólnie Wigilię.

Artur z bezpłatnych zajęć MOK korzysta prawie od 7 lat. Najpierw przychodził do świetlic, bo miał blisko. Potem się przeprowadził w inny rejon miasta, ale świetlicy nie zmienił. - Lubię tu przychodzić - uśmiecha się piotrkowianin.

Gawrony nie dziobią

Kiedy w bramie przy ul. Wschodniej w Łodzi swoją siedzibę ulokowały Białe Gawrony, czyli Fundacja na rzecz Kultury Żywej, okoliczni mieszkańcy nastawieni byli nieufnie. Nie mogli zrozumieć, dlaczego ulokowali się na "ich" ulicy i dlaczego te barwne postacie zaglądają na każde podwórko. Pierwsze jednak z ciekawości nie mogły wytrzymać dzieci, które zaglądały do Gawronów. Najpierw nieśmiało przez uchylone drzwi i dziurkę od klucza, później już coraz pewniej wchodziły do środka.

- Na Wschodnią trafiliśmy przypadkiem - mówi Piotr Bielski, jeden z założycieli Białych Gawronów. - Praca z dziećmi nie była głównym obszarem naszych zainteresowań, tutaj jednak trochę nie mieliśmy wyjścia, dzieciakami z tych podwórek trzeba się było zająć, wyciągnąć je z bram, pokazać, że dzieciństwo może wygladać inaczej. Zaczęliśmy zapraszać je do naszej siedziby i wymyślać zabawy. Nie było łatwo, po przecież żadne z nas nie było pedagogiem, a musieliśmy się zmierzyć z różnymi problemami. Między innymi z antagonizmami między dziećmi. Niektóre odmawiały udziału w zabawie, jeśli w grupie pojawiały się koleżanki lub koledzy, których nie lubili.
Jak zająć się dziećmi, jeśli nigdy wcześniej się tego nie robiło? Gawrony wymyśliły, że skończą kursy animatorów cyrkowych. Po kilku miesiącach na podwórkach przy ul. Wschodniej i Włókienniczej dzieciaki kręciły na czołach talerze i żonglowały piłkami. - Nie ma chyba lepszej metody na zajęcie dzieci, które mają kłopoty z koncentracją, niż pokazanie im sztuki cyrkowej. Dzieciaki to lubią, bo szybko robią postępy i mogą nowymi umiejętnościami zaimponować innym.

Na warsztaty cyrkowe Gawronów zaczął przychodzić chłopiec, który od początku przyglądał się wszystkiemu z boku. Kiedy chwycił za talerze, okazało się, że jest niezwykle sprawny. Szybko zaczął sam próbować różnych sztuczek. Wkrótce został niekwestionowanym królem i prawdziwym sztukmistrzem z Włókienniczej.

Gawrony mówią, że przez trzy lata działań na ul. Wschodniej przez ich siedzibę przewinęła się większość dzieci, mieszkających w najbliższym kwadracie ulic. Kilka razy do roku młodzi animatorzy urządzali zabawy, w które zaangażowane były okoliczne dzieciaki. Były dwudniowe święta ulicy Wschodniej i jesienne "Gawronalia". To za sprawą aniatorów maluchy ze Wschodniej poszyły do filharmonii, a latem sala koncertowa "przyszła" do nich, bo na jednym z podwórek łódzcy filharmonicy zagrali dla mieszkańców. Na Wschodniej studenci filmówki puszczali też dzieciom bajki, a artyści prowadzili warsztaty plastyczne.

Animatorzy przyznają jednak, że coraz częściej szukają następców. Większość kończy studia i zaczyna pracę zawodową. Coraz ciężej godzić im jedno i drugie. - Co jakiś czas skrzykujemy się i pojawiamy na Wschodniej, żeby coś zrobić dla dzieciaków albo gdzieś je zabrać - mówi Piotr Bielski. - Ale nie mamy już tyle czasu i chętnie przekażemy pałeczkę zapalonym do sprawy studentom czy innym pasjonatom. Mamy poczucie, że bardzo rozbudziliśmy potrzeby tych dzieci. One same zaczynają teraz szukać różnych form aktywności. Same organizują fantastyczne zabawy. Ostatnio zajrzałem do naszej siedziby i przechodząc przez podwórko, zobaczyłem, jak dzieciaki urządziły w jednym z okien urząd pracy. Była prawdziwa tablica z ogłoszeniami i wycinki z gazet. Nigdy bym nie wpadł na to, że można się bawić w pośredniak.

Wolontariusze mówią też, że dzieci, które na początku nie dawały się namówić na warsztaty czy do zabawy, w końcu same zaczęły przejmować inicjatywę. - Coraz częściej pytają nas, czy możemy im zostawić klucze, żeby same poprowadziły warsztaty dla mniejszych dzieci - mówi Bielski. - To pokazuje, że potrzeba działania jest silna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki