Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Dziewczyny ze Lwowa" po łódzku. Tutaj znalazły swoje szczęście

Anna Gronczewska
Bohaterki serialu „Dziewczyny ze Lwowa” - Olyia oraz Uliana w towarzystwie Igora.
Bohaterki serialu „Dziewczyny ze Lwowa” - Olyia oraz Uliana w towarzystwie Igora. Sylwia Dąbrowa/archiwum Polska Press
Polska jest dla nich tym czym dla Polaków Anglia, Norwegia czy Niemcy. Wielu przyjeżdża tu do pracy i wracają na Ukrainę. Inni zostają w Polsce. Tak jak Olena czy Swietłana. Tu znalazły swoje szczęście.

Olena w niedzielę wieczorem włączyła telewizor. Akurat nadawali jakiś serial. Usłyszała znajomą mowę, akcent... Był to kolejny odcinek „Dziewczyn ze Lwowa”.

- Stanęłam przed telewizorem jak zaczarowana i patrzyłam - opowiada dziś Olena, dziewczyna z Ukrainy, która od blisko dwudziestu lat mieszka w Polsce. - Od razu przypomniałam sobie swoje początki w Polsce. Ten akcent, zachowanie. Tyle że ja wtedy prawie w ogóle nie mówiłam po polsku. Tylko słuchałam.

Olena, atrakcyjna kobieta po czterdziestce, twierdzi, że w Polsce znalazła swój dom. Pracuje dziś w jednej z łódzkich firm odzieżowych i handluje bluzkami, sukienkami, kurtkami w Centrum Handlowym „Ptak” w Rzgowie. Pochodzi z zachodniej Ukrainy, z Iwanofrankowska, który kiedyś nazywał się Stanisławów i znajdował na terenie Polski.

- Nie mam jednak polskich korzeni - zaznacza Olena. - Jestem Ukrainką.

Wychowała się w małej wiosce Ugrynow, pod Iwanofrankowskiem. Razem z rodzicami i młodszą siostrą mieszkali w małym domku z ogródkiem.

- Do Iwanofrankowska mieliśmy dziesięć minut piechotą - opowiada. - Nie było w domu bogato, ale na jedzenie i ubranie nie brakowało. Rodzice jakoś sobie radzili...

Zobacz też:

"Dajcie nam łyżkę, jedzenie sami sobie znajdziemy". Jak radzą sobie przesiedleńcy ze wschodu Ukrainy. Źródło: News Channel "24"/x-news

Olena na Ukrainie wyszła za mąż. Urodziła córeczkę. Ale z mężem nie układało się dobrze. Razem z dzieckiem mieszkała u rodziców. Nie pracowała. Kiedyś odwiedziła ją koleżanka i zaproponowała, by pojechały razem do Polski, zarobić trochę pieniędzy.

- Polacy jeżdżą zarabiać na Zachód, do Anglii czy do Włoch, a dla nas takim Zachodem jest właśnie Polska - wyjaśnia Olena.

Koleżanka zaproponowała, żeby pojechały do Łodzi. Tu w kamienicy przy ulicy Piotrkowskiej mieszkała jej ciocia Krystyna.

- O dziwo, mąż nie robił mi przeszkód, rodzice zaopiekowali się Larysą i tak pierwszy raz pojechałam do Polski - wspomina Olena. - Nie było wtedy wiz, więc nie było formalnych przeszkód, by przekroczyć granice.

Pamięta, jak pierwszy raz przyjechała do Łodzi. Było to latem, 17 lat temu. Wszystko się jej podobało. A zwłaszcza ul. Piotrkowska. Ciocia Krystyna miło je przyjęła.

- Handlowałyśmy z koleżanką na na stadionie ŁKS, koło Dworca Kaliskiego - opowiada Olena. - Sprzedawałyśmy jakieś przybory kuchenne, lampki, nożyki...

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

W Polsce była wtedy tylko kilka dni. Gdy wróciła do domu i zrobiła bilans zysków i strat, to okazało się, że prawie nic nie zarobiła.

- Ale jeszcze chyba ze dwa razy przyjeżdżałyśmy handlować na ŁKS - dodaje Olena.

Potem koleżanka powiedziała, że może zarobić więcej, gdy znajdzie sobie w Polsce jakąś pracę.

- Ale koleżanka znała właścicieli jednej z łódzkich szwalni - wyjaśnia. - Powiedziała, że załatwi mi u nich pracę. Zostałam prasowaczką, choć wcześniej ze szwalnią nie miałam żadnego kontaktu. Jednak szybko nauczyłam się fachu.

Przyjechała więc do Polski na dłużej. Przez miesiąc pracowała w szwalni, potem jechała na miesiąc na Ukrainę i znów wracała. - Z mamą zostawiłam córeczkę, która miała 4 lata, bardzo za nią tęskniłam - mówi Olena. Jak na ukraińskie warunki, zarabiała w Łodzi dużo. Praca była jednak ciężka. - Zaczynałam o piątej rano, a pracowałam do szóstej, siódmej wieczorem. Cały czas na stojąco. Ale zależało mi, by więcej zarobić... Był to czas, kiedy szwalnie bardzo dobrze prosperowały. Zamówień było tyle, że pracowało się bez przerwy.

Na początku mieszkała u cioci Krystyny na ul. Piotrkowskiej. Potem razem z koleżanką wynajęły pokój z kuchnią, bez wygód, w starej kamienicy. Najgorsza była zima, kiedy musiały nosić węgiel i palić w piecu. Ale nie narzekała. Dzięki pracy w Polsce mogła pomóc rodzinie. Z czasem w Łodzi pozostawała coraz dłużej. Trzy - cztery miesiące pracowała w Łodzi, potem jechała na dwa tygodnie do domu i znów przyjeżdżała do Polski. Po pół roku ściągnęła do Łodzi siostrę Irinkę. Załatwiła jej pracę w szwalni.

- Jej było łatwiej, bo Irinka była z zawodu szwaczką - twierdzi Olena.

Ukrainki powoli układały sobie życie w Łodzi. Choć Olena przyznaje, że na początku miała kłopoty z językiem. - Dużo rozumiałam, ale nie potrafiłam mówić po polsku, choć wydaje się, że nasze języki są podobne - wspomina. -Postanowiłam więc uczyć się polskiego. Sama. Oglądałam polskie programy telewizyjne, czytałam polskie gazety. No i w końcu zaczęłam mówić po polsku.

Irinka poznała Polaka - chłopaka, który dowoził do szwalni materiały. Zakochali się w sobie. Dziś są już szczęśliwym małżeństwem, mają dwoje dzieci - 15-letniego Mikołaja i 5-letnią Anię.

Szczęście zaczęło się uśmiechać też do Oleny. Ona też spotkała mężczyznę swego życia.- Polaka - śmieje się. - Zapoznała nas koleżanka. Zamieszkaliśmy razem. Wtedy mogłam sprowadzić do Polski córkę.

Larysa miała 14 lat, gdy przyjechała do Łodzi. Bardzo cieszyła się, że będzie wreszcie z mamą. W Polsce jej się spodobało. W Łodzi zjawiła się w sierpniu, a już we wrześniu poszła do szkoły.

- Posłaliśmy ją do prywatnej szkoły, bo myśleliśmy, że nie da sobie rady w publicznej, przecież nie znała polskiego - wyjaśnia Olena. - Ale niepotrzebnie się martwiliśmy. Larysa świetnie sobie poradziła. Dziś mówi po polsku lepiej ode mnie, bez żadnego akcentu. Jest kosmetyczką, ma polskiego chłopaka.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Olena wiele lat mieszkała z Karolem bez ślubu. Ale kiedy wprowadzono wizy dla Ukraińców, postanowili zostać małżeństwem. Olena dostała prawo stałego pobytu w Polsce, a od ubiegłego roku jest polską obywatelką.

-Rodzina męża bardzo dobrze mnie przyjęła - dodaje. - Świetnie układa mi się z teściową, mogę powiedzieć, że jest moją przyjaciółką...

Koleżanka, z którą przyjeżdżała do Polski, nie została w naszym kraju. Była tu kilka lat, ale wróciła na Ukrainę.

- Nie mam z nią kontaktu, ale słyszałam, że nieźle się jej powodzi - dodaje Olena. - Wyszła za mąż za cudzoziemca. Zdaje się, że Niemca. Też już nie mieszka na Ukrainie.

Blisko 20 lat w Polsce mieszka też Swietłana. Zaczynała w Warszawie, teraz pracuje dla jednej z łódzkich firm.

- Oczywiście, oglądam „Dziewczyny ze Lwowa” - mówi. - Cieszę się, że powstał taki serial. Myślę, że dzięki niemu wielu Polaków inaczej spojrzy na „Ruskich”, którzy przyjeżdżają zarabiać pieniądze. Polacy też wyjeżdżają za granicę po lepszą pracę. Dla nas Polska jest taką Anglią, Norwegią...

Swietłana urodziła się Ługańsku, a ostatnio mieszkała na Krymie. Pochodzi z Donbasu, a więc miejsca, gdzie dziś toczy się wojna. Kiedy przyjeżdżała do Polski, nawet przez chwilę nie pomyślała, że kiedyś dojdzie do takiej tragedii.

- Myślałam, że wojna może być wszędzie, tylko nie u nas - mówi. - Ona bardzo nas dotknęła. Przecież kiedyś była wojna w Afganistanie. Też blisko nas, bo dawny Związek Radziecki graniczył z tym krajem. Na wojnie w Afganistanie walczyli koledzy z mojej klasy, sąsiedzi. Nie wszyscy przeżyli. Ci, którzy wrócili, opowiadali o wojnie, o tym co przeżyli. Ale słuchało się tego jak czegoś odległego, czegoś co mnie nie dotyczy. Teraz ta wojna dotknęła nas bezpośrednio...

Swietłana zaznacza, że nie jest Ukrainką, tylko Rosjanką mieszkającą na Ukrainie. Śmieje się, że do Polski ściągnęłą ją miłość. Na Krymie prowadziła kilka sklepów. Przyjeżdżał tam Paweł, przystojny mężczyzna z Warszawy. Razem z nim pojechała do Polski. Sprzedawała bluzki na Stadionie Dziesięciolecia. Potem poślubiła Pawła i została w Warszawie.

-Dziś nie jesteśmy już razem, rozwiedliśmy się - dodaje Swietłana.- Wszystko przez hazard. Radzę sobie sama. Pracuję, mam dorosłego syna, który ożenił się z Polką. Mam pięknego dwuletniego wnuka...

Swietłana mówi, że na Ukrainie nie żyje się dobrze. Dlatego wiele osób przyjeżdża szukać szczęście w Polsce.

- Zwłaszcza teraz, gdy jest wojna - mówi. - Moja mama ma 75 lat, całe życie ciężko pracowała, a teraz nie dostaje emerytury. Nikogo nie obchodzi, za co kupi chleb i lekarstwa. Zauważyłam tylko jedno. Na Ukrainie ludziom żyje się gorzej niż w Polsce, ale mniej narzekają. Gdy ich się zapyta, jak się żyje, to odpowiadają, że dobrze, choć nie zawsze tak jest. Ale chcą się pokazać przed znajomymi z innej strony. W Polsce jest inaczej. Nawet, jeśli komuś się dobrze powodzi, to będzie mówił, że jest źle...

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Swietłana martwi się o mamę, która została w Ługańsku. Na szczęście ich dom nie został zniszczony. Ale kiedyś w jednym z wojskowych ataków ucierpiał kawałek jej działki. Zginął też wtedy ich sąsiad. Rozszarpał go pocisk.

- Mama przez dłuższy czas u mnie mieszkała, ale chciała wrócić do Ługańska, bo bała się zostawić na długo dom - wyjaśnia Swietłana. - Pojechała...Teraz chciałabym zabrać ją znów do mnie. Boję się o nią. Choruje na serce. Ma jeszcze trzy lata polską wizę. Ale z Donbasu można wydostać się tylko przez Rosję.

Swietłana stara się pomagać rodakom, znajomym. Niedawno sprowadziła do Polski chrześniaka. Mieszkał z rodziną - żoną i dwójką dzieci - w Ługańsku. Jego syn miał sześć dni, gdy zbombardowano ich dom. Cudem przeżyli. Ściągnęła ich do Polski, choć wielu ludzi z Donbasu ucieka do Rosji.

- Mieszkają na Wybrzeżu, ich starszy synek chodzi do szkoły, jest najlepszym uczniem, ale nie chcą im dać karty stałego pobytu - żali się Swietłana. - A wracać nie mają gdzie..

Olena też martwi się o swoją rodzinę. Na Ukrainie została jej mama. Mieszkała jakiś czas z córką w Łodzi, ale tęskniła za domem, ogródkiem.

- Ta wojna zmieniła nasze życie - twierdzi Olena. - Bardzo wzrosły wszystkie opłaty, a pensje i emerytury niskie. Byłam u mamy w wakacje. Telewizja ciągle trąbi o wojnie, ludzie boją się o swoich synów, mężów, których w każdej chwili mogą powołać do wojska.

Tak jak syna koleżanki Oleny. Dostał powołanie do wojska, ale matka stara się go ukryć. Ile razy przychodzą po niego twierdzi, że wyjechał.

- A on siedzi w domu - dodaje. - Ale jak długo da się tak ukrywać? Tak jednak robi wiele osób na Ukrainie. Nikt nie chce iść na wojnę i zginąć.

Olena jest szczęśliwa, że mieszka w Polsce. Przyznaje, że nie wróciłaby już nigdy na stałe na Ukrainę. W Polsce, w Łodzi znalazła swoje miejsce. Czuje się Polką, choć nie zapomina o swoich, skąd pochodzi, o ukraińskich korzeniach.

Imiona bohaterek zostały zmienione.

Ukraińcy w naszym kraju

Oblicza się, że w Polsce może pracować legalnie nawet ponad 150 tysięcy Ukraińców. Zatrudniani są zwykle w sadownictwie, na budowach, w firmach sprzątających. Nie wiadomo, ilu obywateli Ukrainy pracuje „na czarno”.

Z danych Urzędu ds. Cudzoziemców wynika, że w 2014 roku Ukraińcy złożyli blisko 2,5 tysiąca wniosków o przyznanie statusu uchodźcy.

Dla porównania w 2013 takich wniosków było tylko około 50.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki