MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Odpłynęły kawiarenki

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski Dziennik Łódzki/archiwum
Łódź klubowa to było kiedyś nasze sztandarowe hasło. Dziś wydaje się ono odchodzić w przeszłość.

"Lokal do wynajęcia" - baner z takim napisem wisi od pewnego czasu na miejscu jednego z najbardziej znanych łódzkich klubów, czyli Dublin Pubu. Obrazek to dość symboliczny. Można takich miejsc, jak Dublin Pub, nie lubić, ale był czas, kiedy naszymi klubami, pubami, knajpkami się szczyciliśmy, nawet w stolicy. Ba, stolica żwawo na to reagowała i dość tłumnie stawiała się w weekendy w Łodzi. Dziś stolica bawi się u siebie, coraz częściej wyrusza zaś na clubingowe wyprawy dużo dalej, niż do Łodzi, czyli do Wrocławia, Trójmiasta, Lublina. Czyli ciągle można.

Zamykanie i likwidacja to łódzka przypadłość ostatnich lat i dotknęła ona również chyba ostatni bastion łódzkiej siły, o którym było głośno w kraju. W latach dziewięćdziesiątych wykorzystano dość naturalne możliwości Piotrkowskiej, jako łatwego w komunikacji i atrakcyjnego miejskiego traktu spacerowego. Przy głównej łódzkiej ulicy i w jej okolicach zaczęły lawinowo powstawać kluby, puby, restauracyjki i inne tego rodzaju atrakcje. Zaczęło się dużo dziać, niektóre z powstałych wówczas miejsc przeszły do łódzkiej legendy i stały się głośne nie tylko w naszym mieście, że wymienię chociażby Łódź Kaliską czy Bagdad Cafe. W weekendy, a i nierzadko w tygodniu, trudno tam było znaleźć miejsce, życie kwitło, piwo lało się strumieniami, rodziły się nowe znajomości, przyjaźnie, romanse - słowem: wrzało i działo się, co sprawiało, że i samo miasto wydawało się bardziej aktywne, kolorowe i zadowolone ze swojego istnienia, otwarte na licznych gości.

Tamten czas wiązał się również z atrakcyjnymi dla oka ekscesami (wielu bywalców "starej" Łodzi Kaliskiej pamięta na pewno słynny nagi taniec na jednym ze stołów atrakcyjnej łódzkiej artystki), ale także przy pubowych stołach powstało niemało projektów artystycznych, a nawet biznesowych, nieźle do dziś funkcjonujących. Przede wszystkim jednak owo wieczorno-nocne życie Łodzi dobrze wpływało na atmosferę w mieście, zdawało się też być dużą atrakcją dla pozytywnie myślących młodych ludzi, których brak w naszym mieście dostrzegamy coraz wyraźniej. W dodatku, co może się dziś wydawać nieprawdopodobne, do tychże pubów i klubów przyjeżdżało sporo równie młodych i pozytywnych ludzi z Warszawy, którzy wywozili z naszego miasta dobre wrażenia, a zostawiali w nim pieniądze.

Kierunek zatem wydawał się niezły, ale wyszło jak zawsze. Atrakcją przestała być Piotrkowska - to właśnie możliwość spokojnego i, jak już wspomniałem, łatwego, pieszego przemieszczania się z jednego klubu do drugiego, z których większość umiejscowiona była przy jednej ulicy, była jej największym atutem, zwłaszcza dla warszawiaków, gdzie by zmienić lokal, trzeba było się pakować do taksówek.
Poza tym byliśmy pierwsi. Gdy u nas życie klubowe na Piotrkowskiej kwitło, w Warszawie tak naprawdę dopiero rodziły się ciekawe miejsca. Niestety, u nas klubowy rozwój się zatrzymał, a w Warszawie namnożyło się lokali, w dużej mierze lanserskich, o których w Łodzi możemy tylko pomarzyć. Bardziej śmieszne jest to, że próbujemy je naśladować: próby otwierania w naszym mieście miejsc z selekcją na "bramce" aż "śmierdzą" tanią prowincją...

Ograniczenie oferty Łodzi klubowej to oczywiście konsekwencja ograniczenia siły nabywczej w mieście, ale również brak chęci właścicieli lokali na rozwój należących do nich miejsc i nadążanie za zmieniającymi się modami. W efekcie większość klubów się do siebie upodobniło, straciło swój charakterystyczny i oryginalny "sznyt", stało się mniej lub bardziej przyjemnymi pijalniami piwa. Jeśli już jakiś rozwój następuje, to raczej "morderczy", czego doskonałym przykładem jest legendarna Łódź Kaliska. Właściciel, goniąc za zyskiem, dobudował jej dwa piętra i uczynił ją lokalem dla wszystkich: od artystycznego parteru po dyskotekowy szczyt. Finał jest taki, że ci pierwsi czują się tutaj coraz gorzej i mogą tylko wspominać "dawną" Kaliską, a ci ostatni czują się świetnie w każdym miejscu, gdzie jest głośno, a alkohol nie najdroższy. Oczywiście, w ostatecznym rozrachunku wygra ekipa z wyższych pięter, bo jest liczniejsza...

Nieszczęście jednorodności, w złym stylu pojmowanej przasności oraz brak klasy i oryginalności dotknęło, niestety, większość łódzkich lokali. I ten poziom, który obecnie reprezentują, nie jest już żadną atrakcją dla przyjezdnej klienteli. Poza łódzkie kluby- i tu znowu, niestety, największy postęp zrobiła Warszawa, to dla łódzkich już niedostępna półka. Krajowy klient już się zmienił, chętnie wyda więcej, ale w miejscu, które zapewni mu wyższy standard i nieprzewidziane w innym miejscu atrakcje. A być może przyjezdni są jakąś dla Łodzi nadzieją, bo rodzimi klienci albo mają nieszczególne wymagania, albo wolą piwo przed telewizorem. Przekonała się o tym niedawno w Łodzi Shakira, która o północy, w środku tygodnia, chciała się wybrać do dobrej restauracji na kolację. Wszystkie były zamknięte, albo o żadnej otwartej nikt nie słyszał. Znaczy się - dla łodzian ich się nie otwiera.

A szkoda, bo wbrew pozorom zajmowania się nie najważniejszym problemem Łodzi dowodzi, iż właśnie czas aktywnego imprezowego życia był jednym z kierunków, w którym nasze miasto mogłoby się z sukcesem potoczyć. Po łódzku zadowoliliśmy się wtedy tym, co się nam zdarzyło, nikomu nie chciało się myśleć, co będzie później. Nie było odważnego, który w rozbawionej Łodzi dostrzegłby pomysł na całe miasto. A gdy cały kraj się trudzi, to coraz chętniej myśli też o rozrywce. I właśnie może miasto, w którym codzienny znój jest tak bardzo widoczny, mogłoby stać się ucieczką dla innych. A to poprzez atrakcyjną, urozmaiconą rozrywkę na dobrym poziomie i obfite życie kulturalne w różnych aspektach. Amerykanie dawno odkryli, że nie ma biznesu, jak szoł biznes. W zapewnianiu zabawy krajowi robotę znalazłoby znacznie więcej łodzian, niż zajmuje się ich dziś dostarczaniem reszcie kraju powodów do niewybrednych żartów. Jak w każdym przypadku - należałoby tylko chcieć. Co ważne, choć pierwszą szansę straciliśmy, ciągle jeszcze żadne miasto nie odważyło się być rozrywkowo-kulturalnym zapleczem kraju. Zatem? Bo wygląda na to, że skończy się na tym, iż jedynie za rok pokłócimy się o kilkadziesiąt ogródków na Piotrkowskiej, które żałośnie będą przypominać o upadku rozrywkowej Łodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki