Również tancerze z Marsylii, po zaprezentowanym na XXII Łódzkich Spotkaniach Baletowych spektaklu "Moving Target", chłodnym i noszącym znamiona eksperymentu, pokazali drugą twarz. "Orfeusz i Eurydyka" (premiera odbyła się w roku 2012) to dzieło bardziej klasyczne, o formie dalece konwencjonalnej, ale wciąż ambitne i dążące ku autorskiemu wyrazowi.
Reżyserem i choreografem znów jest Frédéric Flamand, Belg od prawie dekady nadający narodowemu zespołowi kierunek rozwoju. Tym razem, sięgając po operę Glucka (z muzyką "zrewidowaną" przez Berlioza) otworzył zespół na współpracę z Hansem Op De Beeckiem, artystą interdyscyplinarnym, który przygotował scenografię, kostiumy oraz wideo-projekcje.
Umieszczenie mitu we współczesnej metropolii nie jest zabiegiem mającym tylko "uwspółcześnić" historię pary kochanków. Flamand i Op De Beeck interpretują mit na nowo, a w niepotrafiącym przezwyciężyć potrzeby patrzenia Orfeuszu dostrzegają "podmiot tragedii widzenia". Tragedii bardzo współczesnej. W świecie mocniej atakującym nasze oczy lawiną obrazów, kuszącym łatwością sięgania po kolejne i porzucania dotychczasowych, tragedii po cichu stającej się częścią naszej codzienności.
Dla Flamanda-choreografa klasyczne formy baletu służą tu jako fundament do własnej wizji tańca, rozwijającej struktury klasyczne. Wizji pomyślanej tak, by absorbować widza pięknem ruchu w stanie czystym. Sekwencje układów, solowych i zbiorowych (furie i duchy elizejskie to armia w szarych, korporacyjnych garniturach), mają wyczuwalny puls: wznoszą się, rozwijają i, dążąc do rozwiązania, cichną.
Znów ważna jest tworząca iluzje reżyseria świateł, ale jeśli dzięki niej w "Moving Target" projekcje stawały się partnerem dla tancerzy, tu precyzja ruchów "włącza" tancerzy w (otóż to!) obraz.
Na plan pierwszy wysuwa się rola Orfeusza Czarnego, grana przez eksponującego cielesność tańca Thibaulta Amanieu. To jego kusi Eurydyka (Valeria Vellei) i jej wizerunek, siłą wdzierając się w ramiona. Flamand nie napawa optymizmem. Patrzący za siebie Orfeusz to "metafora naszej postawy wobec obrazków: wszechobecnych, kłamliwych". Jego los jest losem nas, podporządkowanych wizualnym mediom.
Ze zrozumiałych powodów Christian Novopavlovski jako Orfeusz Biały nie mógł budzić takich emocji u widowni. Ale to dla "białego" Amor (pełna gracji Ji-Young Lee) ożywia Eurydykę. Jest to w zgodzie z literą opery Glucka, ale Flamand wyciąga z tego inny wniosek. Szczególna jest radość tej pary: tańczą na tle miasta (zbudowanego z kostek cukru) rozpuszczanego, bo oblewanego ciemną cieczą. Jeśli tańczą swój triumf, to wobec kresu utopii miasta jako przestrzeni idealnej.
Oddzielną recenzję poświęcić trzeba by wideo-artom De Beecka. Spojone z wizją Flamanda, dzięki swej jakości są odrębnym spektaklem. De Beeck tworzy świat za plecami tancerzy "na żywo" (widać ręce artysty) i z produktów najdziwniejszych (czasem, jak misterne drzewa, już gotowych). Miasto powstaje z cukru lub z butelek z wodą, idylliczne wyspy z nacinanego ziemniaka. Te konstrukcje powstają naprawdę, a potem ewoluują. Przy takim myśleniu o roli wideo w teatrze, wizualizacje i filmy-samoróbki, jakimi bez umiaru faszeruje się współczesne spektakle, jawią się jako epigońskie harce dzieci, zagubionych w obrazach jak we mgle.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?