MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Otruła męża, dostała 200 tys. zł

Grzegorz Maliszewski
Straż miejska zabezpiecza dom, w którym mieszkała kobieta trująca męża i jej syn.
Straż miejska zabezpiecza dom, w którym mieszkała kobieta trująca męża i jej syn. Dariusz Śmigielski
W niewielkim Szczercowie aż huczy od plotek. Jak uwierzyć, że 65-letnia sąsiadka z żądzy pieniądza otruła kanapkami męża górnika. I skąd on miał tak wysoką polisę na życie? Przecież takie rzeczy dzieją się tylko w amerykańskich filmach...

Mieszkańcy niewielkiego Szczercowa pod Bełchatowem nie mogą uwierzyć w to, co się stało. W głowie im się nie mieści, że 65-letnia Grażyna J., ich sąsiadka, z zimną krwią zaplanowała morderstwo męża. Perfekcyjnie wykonała plan. Otruła go, podając kanapki, naszpikowane saletrą. Dobrze wszystko skalkulowała. Wkrótce po pogrzebie ślubnego zainkasowała 200 tysięcy złotych z jego ubezpieczenia.

Stefan J. pracował w kopalni w Bełchatowie. Naprawiał górnicze maszyny. Jego żona emerytka wcześniej także była zatrudniona w kopalni. Zajmowała się domem i opieką nad synem, 29-letnim Andrzejem. Mężczyzna jest rencistą. Grażyna J., jak większość kobiet, poprawiała sobie humor wypadami na zakupy. Zaciągała coraz częściej pożyczki, w końcu wpadła w spiralę długów. Coraz częściej sprzeczała się z mężem. Oczywiście o pieniądze. Wreszcie wpadła na pomysł, skąd wziąć forsę. I krok po kroku wykonała makabryczny plan.

Był marcowy poranek 2009 roku. 59-letni Stefan J. jak co dzień wyszedł do pracy. Czekała go kolejna monotonna zmiana w bełchatowskiej kopalni. Tak jak zwykle zabrał śniadanie do podręcznej torby. Nie miał humoru. W życiu rodzinnym nie układało mu się ostatnio. Z żoną i synem nie mógł znaleźć wspólnego języka. Prawie ciągle się kłócili. Już w pracy, podczas przerwy śniadaniowej, bez przekonania zjadł kanapki, przygotowane przez żonę. Nie miał ochoty na rozmowy z kolgami, zdawkowo odpowiadał na ich pytania. Wziął kolejny kęs chleba i poczuł potworny ból. Jęknął i stracił przytomność. Koledzy natychmiast wezwali pomoc. Mimo wysiłków ekipy ratunkowej, zmarł w drodze do szpitala. Lekarz uznał, że Stefan J. doznał rozległego zawału serca. Biegły, który przeprowadził sekcję, to potwierdził. Prokuratura umorzyła sprawę dwa miesiące później.

Stefan J. został pochowany na miejscowym cmentarzu przez nieutulonych w żalu żonę i syna. Grażyna J. przeszła na rentę zmarłego męża. Co miesiąc zamiast 800 złotych dostawała 1.900 złotych. Na jej konto wpłynęło też blisko 200 tys. zł z polisty na życie, którą wykupił Stefan J. Kobieta nikogo nie zapraszała do domu, nie wdawała się w plotki z sąsiadkami. Mieszkała tylko z synem. Żyli całkiem dostatnio.

Kiedy podjeżdżamy pod dom, w którym mieszkali przy ulicy Piotrkowskiej, w oczy rzucają się aż trzy talerze telewizji cyfrowych, zamontowane na ścianie ze starej czerwonej cegły. Jak mówią sąsiedzi, zarówno matka, jak i syn lubili korzystać z udogodnień. Rodzina J. nie utrzymywała bliskich kontaktów z sąsiadami. Ostatnio Grażyna J. była widziana tylko wtedy, gdy wychodziła z synem po zakupy. Niechętnie rozmawiała z sąsiadami. Wręcz ich unikała.

- Może ją sumienie gryzło i bała się ludziom spojrzeć w oczy - zastanawia się sąsiadka.
Wiele osób w Szczercowie powtarza jednak, że zarówno syn, jak i kobieta często dziwnie się zachowywali.

Tydzień temu przed ich domem zaparkował radiowóz. Funkcjonariusze wyprowadzili Grażynę J. i jej syna Andrzeja. Zabrali ich na przesłuchanie. Matka i syn już nie wrócili do domu. Oboje przyznali się, że truli Stefana J. Nie kryli, że chodziło o to, by zmarł w zakładzie pracy, a nie w domu. Nie płakali, nie okazywali emocji.

Okazało się, że policja i prokuratura już wiele tygodni temu dostały sygnał, że śmierć Stefana J. nie była naturalna. Śledczy dostali sygnał, że to Grażyna J. otruła męża. Ich najczarniejsze przypuszczenia potwierdziły się. Kobieta regularnie dodawała do kanapek męża azotan sodu, czyli popularną w konserwowaniu żywności, peklowaniu mięs saletrę.Można ją bez trudu kupić w sklepie. Spożyta w nadmiarze, może mieć tragiczne konsekwencje. Powoduje uszkodzenie krwinek, które przestają transportować tlen. Następuje niedotlenienie mózgu i zgon.
Wieść o tym, że otruli Stefana J. obiegła Szczerców lotem błyskawicy. Jeden z pracowników szpitala opowiadał, że przypomina sobie, iż Stefan J. miał w karetce miał na chwilę odzyskać świadomość i wykrztusić "otruła mnie ta k...". Tylko czy on naprawdę to słyszał, czy to pracuje pobudzona wyobraźnia? Trudno powiedzieć.

- W życiu czegoś takiego się nie spodziewałem. Byłem zdziwiony, kiedy mnie poinformowano o aresztowaniu pani Grażyny i jej 29-letniego syna, ale nawet wtedy przez myśl mi nie przeszło, że mogą być podejrzewani o otrucie męża i ojca - łapie się za głowę Włodzimierz Strzelczyk, wójt gminy Szczerców. - To była rodzina, która nie rzucała się nikomu w oczy.

Ludzie ciągle się jednak zastanawiają, jak sprawa otrucia wyszła na jaw, skoro Grażyna J. tak dobrze się maskowała i nie utrzymywała zażyłych kontaktów z innymi mieszkańcami Szczercowa...
Jedna plotka mówi, że ubezpieczyciel, który wypłacił wdowie i jej synowi pieniądze, wysłał detektywa, by trochę powęszył. Wśród szeregowych pracowników bełchatowskiej kopalni mało kto ma wykupioną taką polisę na życie, jaką opłacił Stefan J. Agent przyjechał na miejsce i szybko zorientował się, że coś nie gra. Gdy usłyszał, że między małżonkami J. od dawna się nie układało, nabrał podejrzeń, że Stefan J. nie zmarł naturalną śmiercią.

Według innej wersji, podczas rozmowy z sąsiadką miała przyznać się do otrucia męża i zaproponować, pół żartem, pół serio, że pomoże jej w ten sam sposób rozwiązać "problem z chłopem".

- A po mojemu, to wszystko wyszło na jaw, bo po śmierci Stefana zaczęli szastać pieniędzmi. Od pogrzebu chłopa minęło już osiemnaście miesięcy, a nie postawili mu pominika. Na mogile stoi tylko drewniany krzyż. Grób obity z zewnątrz deskami. W środku kwiaty i kilka starych wypalonych zniczy. Kogoś to widać kłuło w oczy i doniósł policji - mówi mieszkaniec Szczercowa. Nie chce nic więcej mówić. Tak samo sąsiedzi J. Pytani o to, co działo się w małżeństwie Grażyny i Stefana, odwracają się na pięcie i odchodzą. Jednak kilka osób półsłówkami przebąkuje o tym, że w domu J. od dawna nie działo się dobrze. Elementy mrocznej zagadki zaczynają układać się w całość.

- Słyszałam, że przez jakiś czas nie mieszkali ze sobą. Żona wygoniła Stefana do brata, który mieszka w Pabianicach. To był ciężki okres dla niego. Nadużywał alkoholu - opowiada mieszkanka Szczercowa. - Podobno kłócił się zarówno z żoną, jak i synem. Potem jakoś się dogadali i wrócili do siebie. Wbrew pozorom, nie było to przykładne małżeństwo.

Henryka Kęsa z Chmielowca koło Szczercowa jest kuzynką otrutego mężczyzny. Przyznaje niechętnie, że nie utrzymywali bliskich kontaktów.

- Odkąd się ożenił, coraz rzadziej przyjeżdżał w odwiedziny. To nie był jakiś pijak. Lubił czasami wypić, ale w sumie był dobrym, spokojnym człowiekiem - wspomina.

Po chwili wyjmuje z albumu fotografie kuzyna z lat młodości m.in. w mundurze wojskowym. Oczy szklą się jej od łez, gdy wspomina pogrzeb kuzyna.

- Podczas pogrzebu to Grażyna rozpaczała i rwała włosy z głowy, ale jak Stefana położyli do grobu, to na stypę już nas nie zaprosiła. W ogóle po pogrzebie nie odzywała się do nas - mówi Henryka Kęsa.

Prokuratura wznowiła śledztwo. Planuje ekshumację otrutego górnika. Nawiązała już współpracę z Instytutem Ekspertyz Sądowych im. Jana Sehna w Krakowie. Tamtejsi specjaliści pomogą przy ekshumacji zwłok.
Specjaliści od toksykologii pomogą prokuraturze zbadać jeszcze jedną próbkę. Po śmierci Stefana J. pobrano jego krew do badań. Zmarł w pracy, dlatego analizowano ją pod kątem zawartości alkoholu w organizmie. Takie były wytyczne prokuratury. Próbek do badania toksykologicznego nie pobrano, bo nikt zatrucia nie podejrzewał. Na szczęście, biegły dodatkowo zabezpieczył drugą próbkę krwi w razie jakichkolwiek wątpliwości. I ta się zachowała do dziś. Już przesłano ją do analiz toksykologicznych w Krakowie.

Grażynie J. i jej synowi Andrzejowi grozi dożywocie.
Oni też postanowili otruć bliskich, żeby zdobyć duże pieniądze

24 września br. w więzieniu w Jarratt wykonano karę śmierci na Teresie Lewis.
41-letnia Teresa Lewis została skazana na śmierć za zlecenie w 2002 roku zabójstwa swego męża i pasierba. Celem zbrodni było wyłudzenie pieniędzy z ich ubezpieczenia oraz kont bankowych. Wspólnicy kobiety, dwaj młodzi mężczyźni, z których jeden był jej kochankiem, otrzymali kary dożywotniego więzienia.

Przed egzekucją zabójczyni spotkała się ze swymi krewnymi, którzy potem byli świadkami jej śmierci. Zjadła także ostatni posiłek, na który wybrała sobie kurczaka i ciasto. Kobietę uśmiercono zastrzykiem z trucizną.

Do ostatniej chwili adwokaci Teresy Lewis próbowali wstrzymać egzekucję, tłumacząc, że ich klientka jest upośledzona umysłowo. Ten argument nie przekonał Sądu Najwyższego USA. Także gubernator stanu Wirginia odrzucił apelację w jej sprawie. Była to pierwsza egzekucja kobiety w USA od pięciu lat i od prawie stu w stanie Wirginia.

***

Mieszkaniec amerykańskiego stanu Georgia William Cunningham został aresztowany pod zarzutem próby otrucia swoich dzieci.

Dodawał do zupek dla dzieci silne leki oraz benzynę do zapalniczek. Kiedy dzieci zachorowały, zaskarżył producenta zupek. Zamierzał wyłudzić od firmy gigantyczne odszkodowanie. Został skazany na sto lat więzienia.

***

W Wiślince koło Gdańska 45-letnia Marzena S. podtruwała swojego 80-letniego konkubenta, aby dobrać się do jego oszczędności.

Kobieta przez kilka tygodni kruszyła leki psychotropowe i dosypywała je 80-latkowi do herbaty. Mężczyzna trafił do szpitala po interwencji sąsiadów, którzy zaalarmowali policję.
(jęc, PAP)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki