Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ptaszek na Gałęzi: Kurs psychologii

Awius Homer
Fikcja musi być prawdopodobna, aby stała się prawdą... "Przyjdź do nas, weź udział w kilku wykładach, rób notatki, będziesz wiedział, jak postępować z grupą ludzi o różnych poglądach" - ogłoszenie studium psychologii aż dwa razy przeczytał dyrektor Tomasz Mickiewicz, zwany przed laty Wieszczem, później Szczyckim. - To coś akurat dla mnie - szepnął do siebie i złożył podpis na zgłoszeniu na kurs.

- Witamy, witamy, znamy pana i podziwiamy za celne spostrzeżenia na temat polskiej piłki - z dużą elokwencją powitała Mickiewicza sekretarka studium psychologii, wypisując jednocześnie fakturę za kurs. - Jutro pierwszy wykład.

Nazajutrz Mickiewicz nie przyznał się nikomu, że zaczyna zgłębiać tajniki psychologii. Nawet nie ujawnił tego pomysłu swym przyjaciołom zarządzającym klubem, czyli Ferdynandowi Kingowi i Urbanowi Jakubowiczowi. Choć obaj coś podejrzewali, Mickiewicz skłamał, że dziś musi wcześniej wyjść z klubu, bo ma ważne sprawy rodzinne.

Pół godziny później Mickiewicz siedział w pierwszym rzędzie auli i słuchał wykładów. Z wypiekami na twarzy.
- Pamiętajcie, drodzy słuchacze, nie możecie stosować zasady kija bez zasady marchewki, zwłaszcza na pierwszych spotkaniach z ludźmi, którymi macie zarządzać - pewnym głosem komunikował swe tezy niemłody już profesor psychologii. - Czy myślicie, że pozytywny skutek przyniosłaby na przykład wizyta policjanta na zajęciach chóru? Tym bardziej jeśli ów stróż prawa miałby badać jakimś specjalnym urządzeniem, czy zgodnie z zaleceniami dyrygenta dzień wcześniej wszyscy śpiewacy wypili surowe jajka? Czasy policyjnych państw się skończyły. Trzeba podejść śpiewaków inaczej, zaprzyjaźnić się najpierw, dać przysłowiową marchewkę.

Ponadgodzinny wykład zrobił na Mickiewiczu duże wrażenie. - Że też wcześniej na to nie wpadłem, najpierw marchew, później kijek - mówił do siebie. - A ja wyjechałem od razu z tym termometrem do badania ciepłoty ciała. Co prawda nikogo spoconego nie złapałem, ale niesmak pozostał. Teraz łatwiej zrozumieć, dlaczego po tym niefortunnym spotkaniu, atmosfera w drużynie się zepsuła. Kto wie, czy to nie spętało moim podopiecznym nóg w trakcie walki na boisku z drużyną Sanu? Tak mogło być!

Załamany Mickiewicz wrócił do domu i zaczął się zastanawiać, jak wyjść z twarzą z tej sytuacji. Zmienić frontu działania o 180 stopni nie mógł, bo przecież straciłby cały autorytet.

Następnego dnia Mickiewicz wybierał się na spotkanie ze swoimi podopiecznymi. Elegancki jak zwykle tym razem postanowił pójść do klubu pieszo. Przechodził akurat koło sklepu warzywnego. - Po ile są marchewki? - zapytał... Cdn.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki