18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W naszym życiu nie ma rutyny

Joanna Leszczyńska
- Do dziś zajmuję się domem, jestem mężczyzną sprzątającym i gotującym - mówi dumnie Zdzisław Jaskuła
- Do dziś zajmuję się domem, jestem mężczyzną sprzątającym i gotującym - mówi dumnie Zdzisław Jaskuła fot. Paweł Nowak
O domu wywróconym do góry nogami, ale niezwykle szczęśliwym, wspólnych wakacjach, o nieśmiałości i lęku, który towarzyszy wrażliwemu ojcu, gdy dzieci wyfruwają z rodzinnego gniazda, z poetą Zdzisławem Jaskułą i jego córką Jagną Rapciak, tłumaczką, rozmawia Joanna Leszczyńska

Rozmawiamy w mieszkaniu Pani rodziców, na Wschodniej, które w latach 70. i 80. było głośnym salonem opozycyjnym w Łodzi. Często spotykacie się w tym domu?

Córka: Często, właściwie codziennie, kiedy rodzice są w domu.
Ojciec: Niestety, ostatnio często z żoną wyjeżdżamy, bo razem pracujemy. Dzieci są stęsknione i jak już jesteśmy, chcą wykorzystać to na maksa.

Jak Pani wspomina swoje dzieciństwo w domu, w którym przewijało się wiele ludzi ze świata sztuki i nauki, często kontestujących ówczesną rzeczywistość?

Córka: Dobrze. Często wymykałam się ze swojego pokoju, siadałam cicho i słuchałam, co mówią goście rodziców. Rzadko dawałam się wyrzucać do dziadków, bo lubiłam klimat tych rozmów.
Ojciec: Tu zawsze przychodziła młodzież. Koledzy starszej córki Milenki, potem Jagusi.

Ale Pani siostra Milena powiedziała mi, że w tym domu wszystko było odwrócone do góry nogami. Rodzice w nocy byli aktywni, a w dzień spali. Jako nastolatka chciała stworzyć dokładnie taki sam dom, ale kiedy podrosła powiedziała sobie: "Broń, Boże".

Ojciec: (głośny śmiech) Prawdą jest, że wszystko było u nas wywrócone do góry nogami. Lubiliśmy pracować po nocach i często przychodzili goście. Dzieci i tak porządkowały nasze życie, bo trzeba było im dać jeść, wysłać do szkoły itd.
Szczęśliwie, wszyscy lubiliśmy gotowanie. Pamiętam, jak przyrzekłem, że ugotuję rosół i zapomniałem. Przyszedłem wieczorem, a tu wszyscy byli naburmuszeni. Oprócz Jagusi i Milenki mieszkała z nami jeszcze wtedy przyjaciółka Milenki - Renatka i pomieszkiwała jeszcze jedna dziewczynka. Nie miałem wyjścia, wziąłem się za gotowanie rosołu. Plusem życia, jakie prowadziliśmy, było to, że nasze dzieci się szybko usamodzielniały. Jagusia już od III klasy sama chodziła do szkoły, która wprawdzie była niedaleko, na Jaracza.
Córka: W domu nie było rutyny. Zawsze coś się działo. Moi znajomi też lubili tu przebywać. Też chciałam stworzyć dom z klimatem, ale trochę spokojniejszy. I mój dom jest trochę spokojniejszy, choć też często przychodzą do nas znajomi. Może dlatego, że mam małe dziecko i wygodniej jest wpaść do mnie. Ale był taki czas, że mieszkaliśmy z mężem z moimi rodzicami i zdarzały się dwie alternatywne imprezki...

Kiedy Jagusia się urodziła, zajmował się Pan jej pielęgnacją?

Ojciec: Tak. Dzieliliśmy się ze Sławą, moją żoną, obowiązkami. Byłem szczęśliwy, kiedy woziłem Jagusię na spacery. Do dziś zajmuję się domem. Jestem mężczyzną sprzątającym i gotującym.
Czy to nie był obciach w tamtych czasach?

Ojciec: W moim środowisku nie. Takie ojcostwo było dla mnie naturalne. Na wakacje Jagusia raz jeździła ze mną, raz ze Sławą.
Córka: Zawsze było super na wakacjach z tatą. Zwłaszcza, że braliśmy mojego kuzyna. Mieliśmy dużo wolności.
Ojciec: W granicach rozsądku. Znaliśmy twoich przyjaciół i wiedzieliśmy, dokąd idziesz. Ci przyjaciele bywali też u nas. Czułem się bezpiecznie. Jeden z wyjazdów zapamiętałem szczególnie. Kiedy Jagusia była mała, pojechałem z nią i jej kuzynem do Pilawek pod Ostródę na trzytygodniowe wczasy, na których chciałem zrobić prawo jazdy. Kiedy wieszałem pranie, widziałem wzruszenie w oczach kobiet, że samotny mężczyzna boryka się z dziećmi. Nie miałem problemów z pogodzeniem nauki z opieką nad dziećmi, gdyż miał mi kto pomóc.
Córka: Było super. Pamiętam, że zaprzyjaźniliśmy się z kucharkami w restauracji i babcią klozetową.
Ojciec: Potem nieżyjący już poeta Andrzej Babaryko mówił, że nastała u nas epoka pilawkowców, bo uczestnicy tego kursu na prawo jazdy, w większości nastoletni łodzianie, zaprzyjaźnili się z nami i odwiedzali nas. Niezapomniane też były mroźne ferie w górach. Nocą temperatura sięgała minus 30 stopni. Spaliśmy w ubraniach. Ale nikt nie zachorował. Nie chcieliśmy wracać, bo zima była taka piękna.

Pamięta Pani moment, w którym dotarło do Pani, czym zajmuje się ojciec?

Córka: Tata dojrzewał we mnie pomalutku... (śmiech). Często grzebałam sobie w ogromnym domowym księgozbiorze. W pewnym momencie natrafiłam na tomik z wierszami ojca. Miałam 10, może 11 lat. Nie rozumiałam tych wierszy, ale potem sięgałam po kolejne. Lubię poezję, ale nie potrafię o niej rozmawiać. Interpretuję ją sobie w środku.

Tata nie pokazuje Pani swoich utworów?

Ojciec: Czasem czytałem swoje felietony, ale wierszy nie. Kiedy dzieci były małe, u nas w domu czytało się dużo wierszy innych autorów, także klasyków: Mickiewicza, Słowackiego. Poza tym na naszych spotkaniach towarzyskich sporo czytało się poezji i dzieci się temu przysłuchiwały.
Córka: Do dziś lubię czytać. Swojej trzyipółrocznej córce Amelce też sporo czytam.
Ojciec: Amelka, choć jeszcze nie czyta, lubi przeglądać książki i prosi mnie: "Dziadziusiu, poczytaj mi. "
Pamięta Pani coś z atmosfery ponurych lat 80.?

Córka: Niewiele, jakieś urywki. Np. to, jak pierwszy raz stałam w kolejce, ale całej atmosfery nie. Nie miałam świadomości zagrożenia.
Ojciec: Życie towarzyskie nie było wtedy tak ożywione jak w latach 70. Sporo znajomych wyemigrowało. Staraliśmy się dzieci chronić, by nie odczuwały złych stron tamtych czasów. Mówiło się o polityce, ale nie o tym, że dom jest obserwowany. Córka Milenka wchodziła czasem w konflikty z nauczycielami, gdyż często prostowaliśmy w domu pewne informacje historyczne. Chodziłem wtedy do szkoły i mówiłem, że to jest prawda.
Córka: Całe moje dzieciństwo to Teatr Studyjny. Miałam tam nawet swój własny gabinet, ukryty za drzwiami. Pamiętam też jako dziecko malutkie wydanie podziemnej paryskiej "Kultury". Pewien fragment po rosyjsku bardzo mi się podobał. W 1989 r. byłam z mamą w Berlinie. Mama napisała spreyem na murze berlińskim: "Jagusiu, precz z Jaruzelem." Od dziecka wiedziałam, kogo nie lubić.

Kiedy Pan przekonał się, że z Jagusi wyrosła kobieta?

Ojciec: Ponieważ między Milenką a Jagusią jest 10 lat różnicy, długo widziałem w niej dziecko. Ale kiedy po licencjacie zdecydowała się pojechać w góry, w Gorce, i pracować w szkole jako nauczycielka angielskiego, zrozumiałem, że moje dziecko jest już dorosłe. Wydawało mi się jednak, że to dla niej za ciężkie doświadczenie. Ale nie mówiłem: "Nie jedź, poszukamy ci coś lepszego." Nasze dzieci są samodzielne i my dla nich niczego nie szukamy. Nie wykorzystujemy znajomości.
Córka: Miałam wtedy 22 lata. Pojechałem w Gorce, gdzie od lat spędzaliśmy wakacje i gdzie poznałam swojego przyszłego męża. Już jako dziecko marzyłam, by tam zamieszkać na stałe. Zamieszkaliśmy w górach, ale nie było tak pięknie i kolorowo. Ciężko się żyło. Przez 2 lata byłam na stażu. Uczyłam w 4 miejscowościach. Do uczennicy, chorej na raka, wędrowałam raz w tygodniu kilka kilometrów przez góry. Mąż nie miał pracy.

Mówi Pan, że nie wykorzystuje znajomości. Co w tym złego, że zaproteguje się kogoś dobrego?

Ojciec: Myślę, że jest lepiej, kiedy córka sama się o coś postara. Jest wtedy bardziej zadowolona.
Córka: Zajmuję się teraz tłumaczeniem z angielskiego. Do wielu wydawnictw wysyłałam mejle i próbki tłumaczeń.
Ojciec: Moja pomoc polega na tym, że zachęcam córkę: "Napisz jeszcze raz do wydawnictwa, przypomnij o sobie. "
Czuł Pan niepokój, kiedy córka zakochała się w pierwszym chłopcu i przyprowadziła go do domu?

Ojciec: Czy to był niepokój? Lubiłem wszystkich jej chłopców. Chociaż lęk o córkę towarzyszy wszystkim ojcom.
Córka: To byli zawsze górale, wakacyjne miłości. Trzecim góralem był mój mąż.

Nie było ukłucia zazdrości, że teraz inny mężczyzna jest ważny w życiu córki?

Ojciec: Nie, bo nie poczułem, że jestem przez to mniej kochany. Mam poczucie, że my z Grzesiem, mężem Jagusi, nie konkurujemy o jej serce. Zresztą bardzo lubię Grzesia.

Co dobrego przejęła Pani po tacie?

Ojciec: Uważam, że ona po mnie przejęła najgorsze cechy. Oboje jesteśmy trochę leniwi (śmiech). W przeciwieństwie do Sławy, która jest systematyczna i uporządkowana. Zanim się do czegoś zbiorę, upłynie trochę czasu.
Córka: Zawsze zazdrościłam tacie, który bardzo dużo czyta, że weźmie do ręki książkę, przejrzy ją i już potrafi na jej temat coś powiedzieć, bo już ją zdążył przeanalizować. Ja muszę się w książkę "wgryźć".

Jeszcze przed spotkaniem przestrzegał Pan, że Jagusia jest bardzo nieśmiała. Wydawałoby się, że taki otwarty dom uczy dziecko śmiałości?

Ojciec: Może kiedy dziecko obcuje z tyloma niezwykłymi ludźmi , rodzą się w nim kompleksy? Ale my nigdy nie stawialiśmy przed nią wygórowanych wymagań. Kiedy poznałem Sławę, też była nieśmiała. Z jednej strony była rzutka, towarzyska, ale lubiła uciekać w swój świat. Dlatego tak lubi tłumaczyć, bo ją to izoluje od ludzi. Dopiero z czasem nabrała pewności siebie. Jagusia już jako małe dziecko nie absorbowała innych, ale sama bawiła się w kącie. W przeciwieństwie do Milenki, która rządziła podwórkiem i urządzała niesamowite wyprawy.
Córka: To prawda, lubiłam towarzystwo rówieśników, ale chciałam też pobyć sama, z książkami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki