MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zawodowe rodziny na etacie nie potrzebują urlopu od życia

Alicja Zboińska, Anna Gronczewska, Justyna Szymańska, Andrzej Wdowski
Małgorzata i Robert Telusowie z Ostrowa pod Opocznem stworzyli dziesięcioosobową szczęśliwą rodzinę
Małgorzata i Robert Telusowie z Ostrowa pod Opocznem stworzyli dziesięcioosobową szczęśliwą rodzinę fot. Andrzej Wdowski
O osobach, które nie mogły patrzeć na cudzą krzywdę i zdecydowały się na pracę, od której nie mogą wziąć wolnego oraz o satysfakcji, jaką z tego czerpią, czyli o mamach i tatusiach zastępczych...

Przez 365 dni są w pracy. Nie wychodzą z niej nawet, gdy kładą się spać. Nie mogą przed nią uciec na zwolnienie lekarskie ani wziąć urlopu. Bo jak wytłumaczyć głodnemu albo choremu dziecku, że mama właśnie wychodzi i wróci za dwa tygodnie, a do tego czasu ma sobie radzić samo? Bo zastępczą mamą i zastępczym tatą po prostu nie można przestać być. Mimo to nie brakuje osób, które decydują się na takie poświęcenie i tworzą dom dla dzieci, dla których biologiczni rodzice nie znaleźli miejsca w swoim życiu.

Jesteśmy ze sobą zżyci

Niedawno opuścił dom dziecka. Dominik, młody 18-letni wówczas mężczyzna, bardzo chciał się usamodzielnić. Nie przypuszczał jednak, że może to być aż tak trudne. Zanim na dobre zaczął, już trafił na przeszkody. Największą był brak własnego mieszkania. Na szczęście znalazła się rodzina zastępcza z Ostrowa, która postanowiła go przygarnąć do siebie.

U Małgorzaty i Roberta Telusów mieszka już rodzeństwo Dominika: młodszy brat, siostra oraz jej córka. Jednorodzinny dom pod Opocznem jest dla nich oazą ciepła i miłości.

Państwo Telusowie mają trójkę własnych dzieci. Siostrę Dominika i jej córkę adoptowali przed sześcioma laty. Nad podjęciem decyzji też zastanawiali się sześć lat. Pomysł zakiełkował na wakacyjnej oazie w Rudniku, gdzie zetknęli się z wychowankami domu dziecka, prowadzonego przez siostry zakonne. Były wspólne ogniska, zabawy.

- Czuliśmy, że chcemy zrobić coś dobrego dla opuszczonych dzieci. Odbyliśmy z żoną kurs dla rodzin zastępczych - opowiada pan Robert. - Kiedy dowiedzieliśmy się, że pomocy potrzebuje młoda mama, zdecydowaliśmy się wziąć ich pod nasz dach. Decyzję oczywiście wcześniej przedyskutowaliśmy w gronie rodzinnym.

W domu Telusów zaczęli pojawiać się coraz częściej także bracia młodej mamy: Dominik i Tomek. - Zabieraliśmy ich z domu dziecka na święta, ferie i wakacje - dodaje pan Robert.

- I coraz więcej czasu zaczęliśmy spędzać razem. Teraz tworzymy liczną, bo 10-osobową rodzinę i jesteśmy bardzo ze sobą zżyci. I jak zaznacza, nigdy z żoną nie żałowali swojej decyzji.

Dominik chciałby jednak już się usamodzielnić. - Jestem ogromnie wdzięczny za pomoc dla mnie i mojej rodziny - mówi. - Dlatego chciałbym ich choć trochę odciążyć.
Wkrótce tak się stanie. Władze gminy Opoczno przyznały mu kawalerkę w Kraszkowie. Jest już wyremontowana i przygotowana do zamieszkania. W przyszłości wprowadzi się tam cała rodzina Dominika.

- Rozstanie będzie dla wszystkich wielkim przeżyciem, ale kontaktów przecież nie zerwiemy i będziemy się odwiedzać - pan Robert nie ma co do tego wątpliwości.

Najbardziej martwi go Milenka. - Jak ja sobie, ciociu, bez was poradzę - zapytała ostatnio Małgorzatę Telus. - A jak my sobie bez was poradzimy - odpowiedziała jej Małgosia.

Niedawno rodzina Telusów powiększyła się o trzymiesięczną Nadię. - Zadzwonili do mnie, że jest w szpitalu zdrowe dziecko i namawiali, abym je wzięła do siebie - opowiada pani Małgosia. - I Nadia jest już z nami. Zauroczone są nią nasze dziewczynki, a zwłaszcza 2,5-letnia Faustynka. Ciągle powtarza, że Nadia jest jej i nie pozwoli jej nikomu oddać.

Bez Wiktorii nie ma życia

5-letnia Wiktoria nie ma rąk ani nóg. Cierpi na niedosłuch, ma kłopoty z przewodem pokarmowym Często się przeziębia, dopadają ją też poważniejsze infekcje, a wizyty w szpitalach to niemal codzienność. Biologiczna mama się jej wyrzekła, ale dziewczynka i tak ma szczęście. Znalazła się osoba, która pokochała ją taką, jaka jest i stworzyła jej prawdziwy dom.

Mirosława Antczak z Łodzi nie czuje się bohaterką. Gdy pierwszy raz w domu dziecka zobaczyła Wiktorię, stwierdziła, że tak jej nie zostawi. Tym bardziej, że malutka przechodziła ciężkie zapalenie płuc, a opiekunki nie miały złudzeń co do przyszłości dziecka. A raczej jej braku.

- Coś we mnie pękło, decyzja przyszła błyskawicznie: nie zostawię jej tak - niechętnie wspomina łodzianka. - Łatwo nie było, ale Wiktoria do mnie trafiła. I tak zaczęła się walka o jej zdrowie.

Bój nie jest lekki. Wiktoria wymaga specjalistycznego leczenia, kosztownej rehabilitacji, drogiej diety. Mirosława Antczak co roku odbywa własny Tour de Pologne w wersji medycznej, z córką krążą między specjalistami i lekarzami po całym kraju. Cel jest jeden: Wiktoria musi iść do szkoły, zdobyć wykształcenie i maksymalnie się usamodzielnić. Najpierw jednak musi się wzmocnić, a ogromnym problemem jest postępująca krzywizna kręgosłupa. Na operację jest za wcześnie.

Utrzymanie malucha pochłania kilka tysięcy złotych miesięcznie. Pieniędzy za stworzenie rodziny zastępczej nie wystarcza. Pomagają bliscy, ale też obcy ludzie. Organizowane są zbiórki publiczne, jest subkonto w fundacji Gajusz. Mimo to na zakup protez i specjalistycznego sprzętu do rehabilitacji ciągle brakuje.
Opieka nad Wiktorią pochłania pani Mirosławie każdą chwilę. Robienie zakupów to prawdziwe wyzwanie, na załatwienie ważnych spraw, a tych jest cała masa, nie ma czasu. Przydałaby się osoba, która od czasu do czasu spędzi parę chwil z maluchem. Na razie taka się nie znalazła.
Panią Mirkę niewiele jest w stanie wyprowadzić z równowagi. Ale gdy słyszy: "O co pani chodzi, to i tak nie jest pani dziecko", nie może pohamować agresji. Bo Wiktoria to przecież jej córka.

Ośmioro dzieci na etacie

Róża patrzy na ciocię i mówi: kocham cię! Na twarzy Edyty Wiśniewskiej pojawia się uśmiech. Jest dumna, że dziewczynka, która chodzi do zerówki, tak dobrze się rozwija. Nie przypomina dziecka, które przed kilku laty trafiło do jej domu. Maluch nie chciał nawet wejść do łóżeczka...

Dziś to historia. Róża jest uśmiechnięta, czysta, ładnie ubrana. Tak jak wszystkie dzieci, którymi opiekują się Edyta i Paweł Wiśniewscy z Łodzi,którzy są zawodową rodziną zastępczą. Wychowują ośmioro.

Edyta Wiśniewska, z zawodu ekonomistka, przyznaje, że nie pomyślałaby, że kiedyś z mężem staną się rodziną zastępczą. Zadecydował przypadek. Sąsiadka prowadziła rodzinne pogotowie opiekuńcze. Dzieci trafiały tam tylko na pewien czas, zanim zostały adoptowane, a gdy miały mniej szczęścia, lądowały w domu dziecka. To właśnie tam mieszkały dwie miłe dziewczynki, Marta i Edyta. Przepisy nie pozwalały na dalszy pobyt w pogotowiu, rodzin zastępczych nie było, pozostał dom dziecka.

Wtedy w głowie Wiśniewskich zakiełkował pomysł, by taką rodzinę stworzyć. Decyzja nie była prosta. Mieli syna Łukasza, ustabilizowane życie z wakacjami nad morzem. Wiedzieli, że wszystko się zmieni. Zastanawiali się przez rok.

Pierwszy przyszedł Tomek. Miał trzy lata. Łukasz zaakceptował go bez problemu. Zamieszkali w jednym pokoju, opiekował się nim. Po dziesięciu dniach trafiła do nich czwórka rodzeństwa: Paulina, Łukasz, Elwira i Iza. Dzieci były po przejściach. Pierwsze tygodnie zajęły Wiśniewskim wizyty u lekarzy, psychologów. Wtedy Łukasz się zbuntował. Dwa lata trwało, zanim pogodził się z nową sytuacją rodzinną.

W międzyczasie familia Wiśniewskich powiększyła się o Kasię. Potem mama Tomka zaszła w ciążę i urodziła Anię, która najpierw znalazła się w domu dziecka, a następnie u nich. Ale Tomka i Ani nie ma już u nich. Trafili do rodziny adopcyjnej.
Po ich odejściu w domu zrobiła się pustka. Wtedy pojawiło się kolejne rodzeństwo: Damian i Róża. Edyta Wiśniewska przyznaje, że rodziny zastępcze traktowane są po macoszemu. Niektórym wydaje się, że dzieci biorą dla pieniędzy.

- Pokutuje przekonanie, że wystarczy ugotować garnek zupy, dolać dwa litry wody i sprawa załatwiona - żali się Edyta. - Ludzie nie zdają sobie sprawy, że te dzieci trzeba wychować, nauczyć żyć w normalnej rodzinie. Te dzieci nie wiedzą, że gdy wchodzi się do autobusu, to trzeba skasować bilet.

Ale rodzina zastępcza to wielka satysfakcja. Rodzice z dumą patrzą, jak dzieci rosną, rozwijają się. Najstarsza Kasia w grudniu skończy 19 lat. Nie chce się usamodzielnić. Paulina uczy się w 3 klasie gimnazjum, Elwira chodzi do 6 klasy, a Łukasz do 5. W 3 klasie, tak jak Damian, uczy się Iza. Łukasz, biologiczny syn, chodzi do drugiej klasy liceum. Niedawno rodzina znów się powiększyła. Pół roku temu pani Edyta urodziła Majkę, która jest teraz oczkiem w głowie wszystkich dzieci.

Mama z pogotowia

Dzień czy noc nie ma znaczenia. Telefon może zadzwonić w każdej chwili, tak jak w każdym momencie może pojawić się dziecko zaraz po urodzeniu lub z policyjnej interwencji.

Alina i Grzegorz Korczak z Wargawki Młodej pod Łęczycą od lipca są rodziną zastępczą o charakterze pogotowia opiekuńczego. Tu maluchy czekają, by ich biologiczni rodzice rozwiązali swoje problemy lub by pojawili się rodzice adopcyjni. I choć rodzinne pogotowie opiekuńcze to jedna z najtrudniejszych form rodzicielstwa zastępczego, oboje mówią zgodnie: nie umiemy inaczej.

Rodziną zastępczą są od niedawna, a mimo to dom dali już 5 maluchom. Najtrudniej jest, gdy dziecko trzeba odwieźć do domu dziecka, bo dłużej już u nich przebywać nie może.

- Dzieciaki, które do nas trafiają, przynoszą ze sobą cały bagaż bolesnych doświadczeń - mówi Grzegorz Korczak. - Choć wiemy, że będą u nas tylko chwilę, staramy się być dla nich tatą i mamą.

W tej chwili są rodzicami dla trzymiesięcznej Weroniki. Dziewczynka trafiła do nich jako dwutygodniowe niemowlę. Korczakowie nie mają swoich dzieci, Weronika to ich oczko w głowie. Jeszcze trzy tygodnie temu ich dom był wypełniony śmiechem trzech chłopców, dwóch 12-latków i 10-latka. Zdążyli wypracować codzienny rytuał. Wstawali o godz. 6, kąpiel, wspólne śniadanie i odprowadzenie chłopców do szkoły. Opieka nad Weroniką, obiad, obowiązkowo jedzony razem. Potem odrabianie lekcji i zabawa. Niestety, jeden telefon i chłopców trzeba było oddać do domu dziecka. Korczakowie niechętnie wracają do dnia rozstania.

- Najważniejsze, że możemy odwiedzać chłopców i że spędzą z nami święta - podkreśla Grzegorz Korczak. - Jest szansa, że wkrótce będziemy rodzinnym domem dziecka. A wtedy do nas wrócą

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki