Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ptaszek na Gałęzi: To są kopacze czy wczasowicze?

Awius Homer
Fikcja musi być prawdopodobna, aby stała się prawdą... Kibice, którzy nie mieli co robić, więc nudę zabijali przychodząc na treningi kopaczy SKŁ, tego dnia mieli okazję być świadkami dziwnych wydarzeń. Oto kolejni kopacze przyjeżdżali na stadion przy al. Unii Europejskiej z wielkimi walizami.

- Jadą na mecz i mają tyle rzeczy? - dziwił się jeden z kibiców.
- Niemożliwe. Pewnie rzucili to wszystko w diabły i wyjeżdżają na wczasy - stwierdził kolejny.
- Nie mają kasy na wczasy - zarymował starszy jegomość.

Wszystkich przebił Marek Omęski, który ze swojego luksusowego BMW wytargał aż dwie walizy i, jak na stan swojej kontuzjowanej nogi, szybko wszedł do Mapy Arena. Wiadomo, że właśnie tam swój gabinet ma prezes SKŁ.
- Omęs, myślisz że zmieszczę wszystko? - rzucił do swojego druha Tomisław Dżiański, wskazując na pokaźny plecak.
- A co on taki różowy? Męskich nie było? - rzucił w swoim stylu Omęski i wybuchnął śmiechem. Jego walizki były najpiękniejsze ze wszystkich.

Dżiański zignorował tę uwagę, bo miał w nosie kolor plecaka, który zresztą pożyczył od swojej córki. Najważniejsze, żeby było co do niego włożyć.
- Jesteśmy prezesie - rzucił tuż po wejściu do gabinetu Dobie-sława Listka Omęski.
- Nooo, ale, po co?
- Jak to po co. Dziś prezes płaci. Kłopoty z pamięcią? - ostro zareagował Omęski.
- Kochany, ale pustki w kasie. Nie ma złotówki - odpowiedział Listek i utopił wzrok w gazecie.
- Szefie, ale prima aprilis to był wczoraj, więc bez żartów. Pieniądze! - krzyknął Dżiański, co tylko wskazywało na poziom jego zdenerwowania.
- Mogę ci pożyczyć parę złotych ze swoich, chociaż też za dużo nie mam. Dopóki Ferdynand King i Urban Jakubowicz nas nie kupią, nie będzie grosza.

Dżiańskiemu zrobiło się ciemno przez oczami. - Kolejne biedne święta. I zero zabawy - pomyślał i zaklął w duchu. Ale na szczęście był obok niego Omęski, który tak łatwo spławić się nie dał.
- Albo kasa, albo nie jedziemy na mecz - krzyknął. Jako kapitan, w dodatku wspierany przez takie autorytety jak Dżiański, mógł podejmować takie decyzje.
- A nie jedźcie, co mi tam - rzucił pod nosem Listek. To zbiło Omęskiego z tropu, bo spodziewał się raczej podjęcia negocjacji, spłaty częściowej lub choćby próśb, którymi poprawiłby poczucie swojej wartości.
- No, chłopaki, na trening mi lecieć. Żeby nie było takiej wpadki jak z tymi Sztygarami - rzucił Listek, który widział, że w tej rozmowie on jest panem.

A oni poszli, smutni jak pasztetowa w lipcu. I tylko różowy plecak rzucał się w oczy. A pięknymi walizami Omęsa nikt się nie zachwycał.Cdn.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki