Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzina Raczkowskich zapisała się w historii łódzkiej muzyki i medycyny

Matylda Witkowska
Wojciech Raczkowski przełamał rodzinną tradycję i został lekarzem, tak samo jak jego żona
Wojciech Raczkowski przełamał rodzinną tradycję i został lekarzem, tak samo jak jego żona fot. Jakub Pokora
Rodzina Raczkowskich zapisała się w historii łódzkiej muzyki i medycyny. Dzięki Władysławowi mamy w Łodzi Teatr Wielki, jego syn Wojciech i wnuk Jan zadbali o zdrowie łodzian.

Ród Raczkowskich od wieków prowadził typowe życie ziemiańskie i dopóki w 1858 roku nie urodził się Antoni, dziadek 84-letniego obecnie Wojciecha, nic nie wskazywało, że nosi w sobie talent muzyczny. Antoni jako pierwszy w rodzinie ukończył szkołę organistów i aż do śmierci w 1915 roku z sukcesem wykonywał ten zawód w kościele w Wartkowicach.

Swoje losy z Łodzią związał jego syn Władysław, urodzony w 1893 roku. Też miał talent, dlatego w wieku dziewięciu lat został wysłany do szkoły do Warszawy. Tam uzyskał dyplom szkoły muzycznej .
Swoją karierę rozpoczął jednak w Poznaniu, gdzie był asystentem dyrygenta Opery Poznańskiej i naczelnym dyrygentem Wielkopolskiego Związku Kół Śpiewaczych. Podczas Powszechnej Wystawy Krajowej w 1928 roku dyrygował chórem, złożonym z 22 tys. osób, który wykonał skomponowaną przez niego pieśn. Nieco później jako pierwszy w Polsce zaprezentował utwór "Stabat Mater" do muzyki Karola Szymanowskiego. - Kompozytor był wtedy na widowni i tak zachwyciło go wykonanie, że na pewien czas zaprosił ojca do współpracy w Warszawie - wspomina Wojciech Raczkowski.

Czas wojny Władysław spędził w Warszawie i Milanówku , ale zaraz po wyzwoleniu ruszył do Poznania. - Tam jednak nadal trwały walki, a w leżącej na trasie Łodzi spotkał swoich przyjaciół - Grażynę i Kiejstuta Bacewiczów, którzy reaktywowali tu szkołę muzyczną. W ten sposób los związał go z Łodzią - opowiada pan Wojciech.

Władysław był dyrektorem artystycznym filharmonii łódzkiej, a także dziekanem Wydziału Teorii, Kompozycji i Dyrygentury oraz Wydziału Wokalnego Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej.
Jednak największym jego osiągnięciem było utworzenie Opery Łódzkiej, przemianowanej później na Teatr Wielki. Jego rolę upamiętnia stojące w holu teatru popiersie.

- O operę walczyły wtedy zażarcie Kraków i Łódź. Państwa nie było stać na sfinansowanie obu, a ojciec, wykorzystując swoje znajomości, przekonał władze do Łodzi - wspomina syn.

- Pamiętam podekscytowanie teścia, gdy przyszedł do domu i stwierdził, że będziemy mieć w Łodzi operę - dodaje Mirosława Raczkowska, żona Wojciecha.

Pierwsza premiera nowej opery odbyła się jeszcze na scenie Teatru Nowego. Grano "Straszny dwór". Pani Mirosława poszła na nią, będąc już w ciąży. - I dziwnym zbiegiem okoliczności jest to ulubiona opera mojego syna - śmieje się pani Raczkowska.

Na Władysławie kariera muzyczna rodu Raczkowskich się skończyła. Jego syn Wojciech od dziecka był uczony gry na fortepianie, ale przełamał rodzinną tradycję i został lekarzem.

- Przeszkodziła mi wojna. Gdy się skończyła, na karierę wirtuozerską było już za późno - nie ma wątpliwości.
Po studiach zdecydował się na specjalizację z chirurgii, bo plasowała się stosunkowo najbliżej... muzyki.

- W tamtych czasach wielu lekarzy grało na skrzypcach, by w ten sposób ćwiczyć palce - tłumaczy pani Mirosława.

Ostatecznie jednak Wojciech zdecydował się na anestezjologię. Zajmował się nią pod okiem prof. Stanisława Pokrzywnickiego, który jako pierwszy rozwijał w Polsce tę dziedzinę. Wraz z czterema kolegami był jednym ze znanych w branży "pięcioraczków Pokrzywnickiego", którzy kontynuowali badania.

Pan Wojciech, który przez lata wykładał na WAM, nie tęsknił za karierą muzyczną. - Anestezjologia to fascynująca, ale niedoceniana dziedzina - tłumaczy.

Jeszcze na studiach poznał Mirosławę, która zrobiła specjalizację z pediatrii i endokrynologii. Życie rodzinne dwóch młodych lekarzy nie było łatwe. - Z powodu dyżurów mijaliśmy się w domu. Kiedyś nie widzieliśmy się przez 10 dni - wspomi na pani Mirosława.

Ich syn Jan był wychowywany przez opiekunki. - Miał kolegę, którego mama pracowała w fabryce na trzy zmiany. Narzekał, że jego mama jest choć czasem w domu, a ja prawie nigdy - wspomina pani Raczkowska.

Mały Jaś, podobnie jak jego przodkowie, już od małego wykazywał talenty muzyczne. Dlatego państwo Raczkowscy zapisali go przedszkola muzycznego. Tam wytypowano go do nauki w szkole muzycznej. Ale rodzice zdecydowali inaczej. - Chcieliśmy, by chodził do normalnej szkoły. A później sam zdecydował - wspomina mama.

Do szkoły muzycznej chodził jednak na lekcje skrzypiec. Ale szybko się zbuntował. - W czasie gdy ja grałem na skrzypcach, moi koledzy grali na podwórku w piłkę - wspomina Jan Raczkowski, który obecnie na Uniwersytecie Medycznym prowadzi badania z rehabilitacji.

Zanim, tak jak rodzice, postanowił zostać lekarzem, przeszedł okres krótkiego buntu. Chciał studiować aktorstwo albo nawigację. Ostatecznie, choć znał blaski i cienie zawodu lekarza, zdecydował się na medycynę, którą nasiąknął w rodzinnym domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki