Załoga karetki zobaczyła następnie nieprzytomnego mężczyznę, który był reanimowany przez sąsiada. Po udzieleniu pomocy przez lekarzy, chory trafił do szpitala. Dramatyczne wydarzenia miały miejsce we wtorek rano 30 kilometrów od Poddębic.
- Gdyby nie ci ludzie, nie miałabym kogo ratować, przyjechałabym jedynie stwierdzić zgon - Renata Warężak-Kuciel nie ma żadnych wątpliwości. - Nasz dojazd zajął pół godziny, a w takiej sytuacji liczą się minuty. Zgłoszenie było dramatyczne: okazało się, że 56-letni mężczyzna, który odwiedził sąsiadów, nagle stracił przytomność. Jeden z jego kolegów zaczął go reanimować, powiadomiono też nas. W drodze usłyszeliśmy: wiemy, co mamy robić, będziemy go reanimować, tylko przyjedźcie jak najszybciej.
Reanimację prowadził 36-letni Krzysztof Rosiak, mieszkaniec Gór. Zasady reanimacji poznał w technikum samochodowym podczas lekcji przysposobienia obronnego. Mężczyzna maturę zdał w 1997 roku, ale najważniejszych wiadomości z lekcji przysposobienia obronnego nie zapomniał.
- Pierwszy raz musiałem wykorzystać wiedzę teoretyczną w praktyce - mówi Krzysztof Rosiak. - Denerwowałem się, ale musiałem się przełamać. Pomagała mi zresztą żona. Najważniejsze, że dałem radę, że mogłem pomóc. Nie myślałem o tym, że coś może się nie udać, to nie był moment na wahanie się. Wiedziałem, że od tego co robię zależy ludzkie życie.
W pomoc sąsiadowi włączył się także Waldemar Kot. Czekał na załogę karetki kilka kilometrów od miejsca zdarzenia, tak, by lekarze nie zabłądzili i nie tracili czasu. Był tak zaaferowany, że nie zauważył nawet, że wyjechał naprzeciwko karetce bez powietrza w jednym kole.
- Sąsiad źle poczuł się nagle, zemdlał, bardzo ciężko oddychał, zaczął się robić siny - mówi Waldemar Kot. - Kolega go reanimował, wykonywał masaż serca. Powiadomiliśmy pogotowie, ale karetka miała do przejechania 30 kilometrów. Wyjechałem na trasę, by karetka nie błądziła. Jechałem trzy kilometry na kapciu. To wszystko jest jednak nieważne, grunt, że pomogliśmy.
Załoga Falcka przejęła reanimowanie mężczyzny od Krzysztofa Rosiaka. 56-latek został defibrylowany, dzięki czemu powróciło tętno. W stanie stabilnym chory został przewieziony do szpitala w Łęczycy.
Renata Warężak-Kuciel jest pełna podziwu dla postawy sąsiadów 56-latka.
- To oni uratowali mu życie - podkreśla lekarka. - Naszej zasługi w tym nie było, dokończyliśmy tylko to, co zaczęli ci mężczyźni. Takie sytuacje wcale nie są częste, wiele osób boi się udzielić pomocy, czekają tylko na przyjazd pogotowia.
Renata Warężak-Kuciel od 20 lat pracuje w pogotowiu, najpierw Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi, obecnie w Falcku. Z reanimacją podjętą przez obcą osobę spotkała się w tym czasie zaledwie kilka razy. Z doświadczenia lekarki wynika, że z reguły na pomoc medyczną decydują się członkowie najbliższej rodziny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?